Dziesiąty kwietnia, dzień jak dzień, kilka rocznic i
wspomnień. Także rocznica śmierci człowieka, którego poznałam jeszcze w szkole
podstawowej, ale tak naprawdę nawet teraz nie mogę powiedzieć, że go znam. Tak, za Jackiem Kaczmarskim ciągnie się jakaś
historia, ciągnie się przecież całe jego życie – krótkie, lecz intensywne,
niechciany tytuł barda, emigracja, setki koncertów, w końcu choroba. Dla
śpiewaka szczególnie bolesna – rak krtani. Ale ja o tej historii często zapominam,
a może nawet nie chcę pamiętać. Umarł człowiek, ale nie całkowicie, została
cząstka, cząstka bardzo ważna, o której już nie da się zapomnieć. Tak jak pisał
Horacy
„Nie wszystek umrę wiem że uniknie pogrzebu
cząstka nie byle jaka(…)”
„Nie wszystek umrę wiem że uniknie pogrzebu
cząstka nie byle jaka(…)”
Po Jacku Kaczmarskim zostały pieśni. Stos poezji czasami
czytanej, częściej śpiewanej na apelach, festiwalach, przy ognisku, przy
zwykłych czynnościach. Kto nie zna „Murów”, kto nigdy nie nucił w patriotycznym
(lub nie) uniesieniu „wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat!”?
Nazwisko Kaczmarskiego przewija się wciąż, zapisuje się pod etykietką bard
solidarności czy mężczyzna w okularach z gitarą nie po tej stronie, co trzeba.
U mnie zaczęło się trochę inaczej – nie od apelu, nie od wspomnienia rodziców
czy dziadków i teraz jest chyba dobry moment, by Wam o tym opowiedzieć.
Zaczęło się od podstawówkowej mnie z fiu-bździu w głowie i
kilku (albo więcej niż kilku…) płyt przyniesionych przez W. Nie było od razu zachwytu. Była raczej krzywa
mina, zmrużone oczy, „cooo tooo jeeest, jakieś nuuudy” i powrót do czegoś
bardziej energicznego, przystępniejszego, nie tylko z akompaniamentem gitary,
ewentualnie fortepianu. Trudno było takiej dziewczynce zainteresować się kimś
takim jak Jacek Kaczmarski, nawet jeśli to był DOSKONAŁY JACEK KACZMARSKI. Ale
to nie mogło długo trwać, błędy się naprawia, a rzeczy cudowne przychodzą do
nas najczęściej same, nawet bez naszej zgody i chęci. Wcale nie były pierwsze „Mury”,
nie poznałam też najsampierw jakiejś lirycznej, rzewnej pieśni. Była „Korespondencja
klasowa” – społeczno-polityczna, trochę niezrozumiała dla mnie, dziwna, ale
wpadająca w ucho. Serio, ona po prostu wpadła w ucho, reszta natomiast wpadła
już w serce. Z ucha może wypaść drugim uchem, z serca już nie.
„Każdy z was jest łodzią w której
Może się z potopem mierzyć
Cało wyjść z burzowej chmury
Musi tylko w to uwierzyć!
Lecz w ulewie grzmot za grzmotem
I za późno krzyk na trwogę
I za późno usta z błotem
Wypluwają mą przestrogę!”
(„Arka Noego”)
Może się z potopem mierzyć
Cało wyjść z burzowej chmury
Musi tylko w to uwierzyć!
Lecz w ulewie grzmot za grzmotem
I za późno krzyk na trwogę
I za późno usta z błotem
Wypluwają mą przestrogę!”
(„Arka Noego”)
Zaczęła się przygoda. Przez cztery Obławy, przez piosenki z
Gintrowskim i Łapińskim, przez politykę, PRL, historię i malarstwo.
Przechodziłam od utworu do utworu, od wiersza do wiersza, coraz bardziej
wnikając w to, co zostawił po sobie Jacek Kaczmarski. Słuchałam jednej piosenki
w kółko, zapamiętywałam teksty, rozmawiałam z T. o tym, co było kiedyś, o
kopalni Wujek, o WRONie, o tym, że leżało się pokotem, o dzieciach, które
lepiły bałwana w czarnych okularach i sierotach niebędących sierotami. Właśnie
to jest najcudowniejsze w tych tekstach – liczne nawiązania. I to nie tylko do
historii i polityki, mamy przecież całą serię inspirowaną malarstwem (i mój
ukochany „Krzyk”), Biblią i antykiem, literaturą… (cudowne utwory o Trylogii,
za którą szalałam!). I jest w tym wszystkim mądrość, pewna liryczność,
erudycja, świat…
Dla mnie jako małej dziewczynki to była zupełnie inna
rzeczywistość, obcowanie z czymś wielkim, poważnym, a przy tym tak poruszającym
i przystępnym. Historie, które opowiadał Kaczmarski, uczucia, które
wyśpiewywał, wspomnienia, omówienia, interpretacje niezwykle do mnie trafiały i
trafiają nadal. Do dziś pamiętam, jak usiadłam, włączyłam „Ci wszyscy ludzie” i
zasłuchana płakałam, płakałam, płakałam. Działo się więc tak, że odkrywałam to
samo po kilka razy – raz, uznając utwór za beznadzieję, innym razem za
arcydzieło. Zmieniałam playlistę z niepoważną wręcz prędkością, zawsze miałam
jedną, dwie piosenki, które uwielbiałam najbardziej na świecie. Tak, słuchanie
Jacka Kaczmarskiego wcale nie jest słuchaniem, jest odkrywaniem, często kilkakrotnie,
odczytywaniem kolejnych warstw i znaczeń.
I teraz, kiedy jestem już starsza, mądrzejsza o kilka lat,
wracam. Czuję to samo, co za każdym razem – pełen podziw, zachwyt, poruszenie.
I te niesprecyzowane, nienazwane uczucia, która pojawiają się tylko, przy
dziełach największych, przy tym najbardziej „moim” ziarenku kultury. Tęsknota?
Radość?
„Oto świat bez śmierci, świat śmierci bez mordu
świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu
świat głosu bez ciała i ciała bez Boga
świat Boga bez imienia, imienia bez losu
Jest tylko jedna taka świata strona
gdzie coś, co nie istnieje wciąż o pomstę woła
gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona
dół nieominięty dla orła sokoła.”
(„Katyń”)
świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu
świat głosu bez ciała i ciała bez Boga
świat Boga bez imienia, imienia bez losu
Jest tylko jedna taka świata strona
gdzie coś, co nie istnieje wciąż o pomstę woła
gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona
dół nieominięty dla orła sokoła.”
(„Katyń”)
Dawno nie słuchałam...:/ Błąd, czas powrócić do twórczości Jacka Kaczmarskiego. Poznać ją głębiej, przeanalizować, odkryć po raz kolejny.
OdpowiedzUsuńMiło, że ktoś poświęca wspominkowy post na barda, na którym niektórzy się chowali.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam