Ostatnio wychodzę z
założenia, że dobra książka ma być przyjemna. Musi mi sprawiać radość, musi
cieszyć samą swoją obecnością i uświadamiać, że mimo wszystko (mimo mojego
lenistwa, odporności na wiedzę i chronicznego zmęczenia) jestem wymagającym,
porządnym Czytelnikiem Z Prawdziwego Zdarzenia, który nie przyjmuję
infantylnych opowiastek, czy pseudointelektualnej literackiej papki (to, co
niektórzy robią z literkami i słowami, jest karygodne!). O mnie się dba, mnie
się szanuje i poważa. Karmi się mnie nienachalną mądrością i życzliwością. Tak,
moi drodzy. Uczniowie – wymęczeni, wiecznie niemający wolnego czasu i energii,
zmuszani do wkuwania podręczników na pamięć, są czytelnikami pod ścisłą ochroną.
(Zupełnie jak dzieci). Prawną. Autorzy,
którzy z lubością napychają uczniowskie głowy mnóstwem niepotrzebnych
zagadnień, którzy nie potrafią docenić piękna, a ich warsztat pisarski wręcz błaga
o litość, powinni być surowo karani. Analogicznie, autorzy pełni ciepła,
wykazujący się erudycją i dobrym smakiem, obdarzeni literacką wrażliwością,
powinni być sowicie nagradzani.
Gdyby ode mnie to
zależało, pani Małgorzata Musierowicz aktualnie pławiłaby się w luksusie i
posiadała wszelkie możliwe nagrody. To jest pisarka szanująca czytelnika. Ba! Zaprzyjaźniona
z czytelnikiem. Ona nie tylko doskonale operuje piórem i nadaje słowom
niebywałą lekkość, ale jest nadzwyczajnym, mądrym i sympatycznym Człowiekiem. A
ja lubię przebywać z takimi ludźmi. Nie mam takiej możliwości, by poznać osobiście
panią Małgorzatę. Jednak są książki, w których odkrywa ona część siebie i
autentycznie mówi do spragnionego ludzkiej dobroci czytelnika. I chyba najwięcej
pani Musierowicz jest we Frywolitkach – krótkich, uroczych felietonach,
pojawiających się niegdyś na łamach Tygodnika Powszechnego.
To się dopiero czyta!
Początkowy plan był taki: codziennie, przed snem, jeden felieton. Jak na
lekarstwo. I tak było. Przez dwa dni. Później była długa przerwa, okres, w
którym próbowałam zrozumieć fizykę i nauczyć się wszystkich „bardzo potrzebnych
rzeczy”, aż w końcu przyszły trzy dni bez sprawdzianów, kartkówek i odpytywań.
Czytelnictwo ruszyło z kopyta, dwa tomy pełne frywolitek przeczytały się jakby
same. Hurtowo.
Jak na porządne
felietony przystało, frywolitki traktują o książkach. I to nie byle jakich, a
jedynie tych, które są warte polecenia. Pani Małgorzata opowiada o Elizie
Orzeszkowej, Bolesławie Prusie, Aleksandrze Fredrze, Joannie Papuzińskiej,
Małgosi Baranowskiej, Jane Austen i o wielu innych wspaniałych autorach.
Opowiada również o rzeczach przyjemnych i pięknych: o ogrodnictwie, różach,
teatrze, muzyce, listach – codziennych radościach. Ona wydobywa piękno i dobro na
powierzchnię, pokazuje cudowne aspekty życia, uczy ciekawości świata i
udowadnia, że są jeszcze na świecie ludzie pełni ciepła i zwykłej ludzkiej
życzliwości. A przy tym cały czas oscyluje wokół tematu literatury,
podstawiając pod nos smakowite tytuły.
Słowem: lubię
książki, lubię Frywolitki, i lubię panią Musierowicz. Lubię też teksty, które
powstały z autentycznej pasji autora. Do Frywolitek pewnie wrócę nie raz, a Wam
polecam zapoznać się z tymi uroczymi felietonami.
Małgorzata Musierowicz, "Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!", wyd. Akapit Press, 1997
"Frywolitki, czyli ostatnio przeczytałam książkę!!! 2", wyd. Akapit Press, 2000
Po takim wstępie sądziłam, że napiszesz wręcz cos przeciwnego :)
OdpowiedzUsuńMusierowicz lubię, aktualnie czytam Jeżycjadę, ale i po inne książki tej autorki też sięgam, a Frywolitki czekają grzecznie na półce. Po takiej recenzji już się nie mogę wręcz doczekać, kiedy znajdę trochę czasu, abym mogła po nie sięgnąć:)
Pozostaje tylko życzyć miłej lektury :) Jeśli lubisz Jeżycjadę, Frywolitki także powinny Ci przypaść do gustu.
UsuńCzytałam kiedyś Frywiolitki, ale wtedy jeszcze nie rozumiałam za bardzo o co w nich chodzi, ponieważ tych lektur, które autorka przytaczała nie znała. Teraz jednak bardzo chętnie zobaczyłabym je u siebie na półeczce! <3
OdpowiedzUsuńHmm, pewnie to nie był odpowiedni czas :)
UsuńKiedyś próbowałam czytać Frywolitki, ale zupełnie nie potrafiłam się w nich odnaleźć po Jeżycjadzie. Na felietony o literaturze trzeba mieć odpowiedni nastrój. Bardzo lubię i cenię Małgorzatę Musierowicz, więc chętnie zrobię drugie podejście do dwóch powyższych książek:)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście trzeba mieć nastrój. I coś do pisania przy sobie, by zapisywać te wszystkie tytuły :D
UsuńCzytałam kiedyś kawałek (cyba około 60-70 stron z tego co pamiętam) pierwszej części "Frywolitek". Niestety nieskończone wróciły do biblioteki i to nawet nie dlatego, że mi się nie podobały. Jakoś tak wyszło. Mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś przeczytam chociaż pierwszą część, bo pamiętam, że ciepło z jakim pisała Małgorzata Musierowicz we "Frywolitkach" było niezwykłe. I ta miłość do literatury...:)
OdpowiedzUsuńO tak, miłość do literatury leje się tam hektolitrami. Pewnie dlatego tak dobrze się czyta te felietony :)
UsuńJak uwielbiam Frywolitki, tego chyba nie muszę mówić, prawda? Niedługo do nich sobie wrócę, przynajmniej do wybranych felietonów (mój ulubiony, o "Śmierci pięknych saren"). I zakupię sobie wreszcie dwa kolejne tomy (bo trzy są, prawda?:)
OdpowiedzUsuńTak, Mery, Ty nie musisz mówić, że uwielbiasz :) Ten felieton o "Śmierci pięknych saren" też lubię, ale do moich najulubieńszych należy ten o autystycznym Dietmarze oraz o Joannie Papuzińskiej i "Darowanych kreskach".
OdpowiedzUsuńI owszem, tomy są trzy, ale moja biblioteka posiada tylko dwa...
Też o Darowanych Kreskach uwielbiam (zresztą, samą książkę również;)) i jeszcze o "Na plebanii w Haworth". Ale czego ja tam nie lubię ;)
UsuńLubię Musierowicz, ale Frywolitek jeszcze nie czytałam :) muszę to zmienić, a akurat co do tej autorki mam pewność, że jej książki będą w bibliotece :)
OdpowiedzUsuń