Rozpakowywałam paczkę z bijącym sercem. Zamykając oczy,
widziałam ciepły pomarańcz, słyszałam delikatny szum morza. Jest, jest! „Zgoda
na szczęście” pachnąca świeżym drukiem i herbatą z cytryną. Historia, którą
pokochałam już od pierwszego zdania pierwszej części – „Alibi na szczęście”.
Kojąca, puchata, delikatnie lukrowana. Na pewno idealna na gorsze dni.
Jedni łykają Prozac, inni rzucają się w wir zakupów, każdy na swój sposób radzi sobie z chandrą. Ja czytam prozę pani Ficner – Ogonowskiej.
Jedni łykają Prozac, inni rzucają się w wir zakupów, każdy na swój sposób radzi sobie z chandrą. Ja czytam prozę pani Ficner – Ogonowskiej.
Z radością powróciłam do Warszawy,
spotkałam się ze znanymi, tak lubianymi przeze mnie bohaterami. Cieszyłam się
szczęściem Hani i Mikołaja, ich piękną, dojrzałą miłością. Sprawdziłam, co u świeżo upieczonych rodziców
– Dominiki i Przemka. Było miło, było dobrze. Nie bez mankamentów i zgrzytów,
ale jestem gotowa wybaczyć wszystkie niedociągnięcia.
Tej książki się nie czyta, ją się przeżywa. Ona się czyta sama, błyskawicznie, gładko, bez żadnych komplikacji. Nie przeszkadzają długie opisy nawet najmniejszych szczegółów. Może razić wszechobecny idealizm, ale ja, nieuleczalna naiwniaczka, rozumiałam go doskonale.
Tej książki się nie czyta, ją się przeżywa. Ona się czyta sama, błyskawicznie, gładko, bez żadnych komplikacji. Nie przeszkadzają długie opisy nawet najmniejszych szczegółów. Może razić wszechobecny idealizm, ale ja, nieuleczalna naiwniaczka, rozumiałam go doskonale.
Tak jak w poprzednich częściach, w
„Zgodzie na szczęście” pojawia się kilka problemów. Jest trochę smutku, trochę
tęsknot, trochę trudności do przejścia. Jest szukanie siebie, próba zmiany
życia, są poważne decyzje. Życie, po prostu. Co z tego, że w prozie Anny Ficner
– Ogonowskiej jest więcej szczęścia niż goryczy? To chyba zależy od
obserwatora, zależy od nas, a życie z samych katastrof się nie składa.
Fabuła nie jest jakoś szczególnie
zachwycająca, nie „powala na łopatki” (podobnie jak było w przypadku „Alibi na
szczęście” i „Kroku do szczęścia”), ale powieść broni się językiem. Autorka
posługuje się bardzo ładnym, wręcz kwiecistym i chwilami poetycznym stylem.
Dzięki temu nie przeszkadza nieco rozwleczona akcja, czy nadmierna ckliwość.
Cieszę się, że cała trylogia (a
może będzie tetralogia?) o szczęściu została wydana, że mogłam ją przeczytać,
zagłębić się w tę niezwykłą, a jednak całkiem zwyczajną historię. Cieszę się z
tego, że autorka pomaga dostrzegać dobro będące tak blisko nas i pozwala
uwierzyć, że obok nas żyją wspaniali, sympatyczni ludzie.
Słowem, podobało mi się. Mam
ochotę na więcej. Jeszcze więcej szczęścia, miłości, humoru, łez, uśmiechów. Jeszcze
więcej Hani, Mikołaja, Dominiki, Przemka, Aldonki i pani Irenki. A gdy tylko
zarejestruję spadek mojego chybotliwego nastroju, zaparzę sobie ulubioną
herbatę i sięgnę po powieść Anny Ficner – Ogonowskiej.
Anna Ficner - Ogonowska, "Zgoda na szczęście", Znak, 2013
Okładka jest śliczna, taka ciepła, jeszcze z tego co piszesz widać,że książkę na prawdę warto przeczytać, to znaczy całą trylogię:))
OdpowiedzUsuńUwielbiam, uwielbiam, uwielbiam pierwszą część:) Obecnie czytam drugą, ale "Zgoda jest w moich planach":)
OdpowiedzUsuńZarażasz entuzjazmem! aż sama mam ochotę na pierwszą część, chociaż raczej unikam takich lektur :)
OdpowiedzUsuńMam w planach książki tej autorki :)
OdpowiedzUsuń