„Pierścień, który
zmyje klątwę…
Miecz, który skłóci śmiertelnych…
Miecz, który skłóci śmiertelnych…
Orzeł, który przebudzi królestwo…”
Rozbicie dzielnicowe. Miliony dat
i imion książąt. Wkuwanie dzielnic, ten dostał to, a tamten tamto. Piastowie odlegli,
widniejący gdzieś w obszernych podręcznikach, zagubieni w gąszczu wydarzeń,
mylący się ze sobą. Setki Bolesławów, którzy nieustępliwie nie chcą wejść do
głowy i ułożyć się w odpowiednich szufladkach. Rozbicie dzielnicowe – dziwny,
niezrozumiały okres, czas pełen białych plam.
Nuda, nuda, nuda.
Nuda, nuda, nuda.
Na pomoc przyszła książka, która
miała rozjaśnić nieco w głowie, ubrać rozbicie dzielnicowe w kolorowe szatki i
przystępnym językiem wyjaśnić co, kto, jak i dlaczego. Przy tym miała ta książka
być pasjonującą lekturą, w końcu zachwyty wręcz wylewają się z blogów i portali
książkowych.
Byłam zdziwiona, zirytowana do granic możliwości, straszliwie zawiedziona. Początki były trudne. Tak, jak przy omawianiu tego okresu w historii Polski na lekcjach nie wiedziałam, o co chodzi, tak samo nie wiedziałam, o co chodzi, czytając tę książkę. Bolesławowie dalej mienili się w oczach (naprawdę musiało być ich aż tyle?! Krzywousty, brat Leszka, Wstydliwy, Pobożny, Kujawski, Mazowiecki, Rogatka…), fabuła ciągnęła się jak guma do żucia, jakaś Starsza Krew coś spiskowała, wszyscy bohaterowie mnie odrzucali. Co to w ogóle jest?! Co to za książka?! – krzyczałam w myślach ze skwaszoną miną. Chciałam odłożyć, rzucić, nie czytać tej poplątanej, nudnej powieści, liczącej (o zgrozo!) 717 stron. Już po stu byłam wymęczona.
Byłam zdziwiona, zirytowana do granic możliwości, straszliwie zawiedziona. Początki były trudne. Tak, jak przy omawianiu tego okresu w historii Polski na lekcjach nie wiedziałam, o co chodzi, tak samo nie wiedziałam, o co chodzi, czytając tę książkę. Bolesławowie dalej mienili się w oczach (naprawdę musiało być ich aż tyle?! Krzywousty, brat Leszka, Wstydliwy, Pobożny, Kujawski, Mazowiecki, Rogatka…), fabuła ciągnęła się jak guma do żucia, jakaś Starsza Krew coś spiskowała, wszyscy bohaterowie mnie odrzucali. Co to w ogóle jest?! Co to za książka?! – krzyczałam w myślach ze skwaszoną miną. Chciałam odłożyć, rzucić, nie czytać tej poplątanej, nudnej powieści, liczącej (o zgrozo!) 717 stron. Już po stu byłam wymęczona.
Całe szczęście jestem uparta i
zaczęte czynności/projekty/książki zazwyczaj kończę. Czytałam więc , brnęłam cierpliwie
i zdecydowanie, tak zdecydowanie, że nie zauważyłam nawet, iż książka
pochłonęła mnie bez reszty. Przewracałam kartki coraz zachłanniej, coraz
bardziej trzęsącymi się dłońmi. Wchodziłam w ten świat, w Polskę w czasach
średniowiecza, gdzie Piastowie toczyli ze sobą nieustające wojny, gdzie na początku
dziennym były otrucia, bratobójstwa, intrygi i walki o skrawek ziemi. Ja tam
byłam. Wszystko nagle zaczęłam rozumieć, nawet nieszczęsnych Bolesławów
odróżniałam od siebie. A i bohaterów pokochałam, przywiązałam się do nich,
przysięgłam im wierność, cokolwiek zrobią, cokolwiek się stanie. W tej książce nie
ma głównej postaci, świat poznajemy z perspektywy kilkunastu całkowicie różnych
od siebie ludzi. Mimo to na pierwszy plan wysuwa się niepokorny Przemysł II,
sierota, młody książę podporządkowany swojemu stryjowi (Bolesławowi rzecz
jasna) i od tego podporządkowania pragnący się uwolnić. Przemysł najpierw
trochę nieodpowiedzialny, szaleniec, młody, butny chłopak, później człowiek
szlachetny, oddany, zdecydowanie dający się lubić. A jak mowa o Przemyśle, trzeba
koniecznie wspomnieć o jego Czterech Wichrach, lojalnych, gotowych oddać życie
za swojego księcia i siebie.
Mamy więc braterstwo, mamy walkę,
spiski, konflikty. Mamy też trochę humoru i wspaniale przedstawione życie
codzienne. Uczty, turnieje, pijackie spotkania. Wszystko opisane w sposób
niebywale wciągający, językiem współczesnym, przystępnym i prostym, lecz nie
prostackim. Cherezińska nie używa wzniosłych metafor, jest daleka od poetyckiego
języka, ale pióro ma sprawne, słowem operuje w sposób znakomity, czerpiąc z
bogactwa językowego. Ta książka fascynuje, ten świat wchłania czytelnika.
Cherezińska przedstawiła okres
rozbicia dzielnicowego w mistrzowski sposób. Wprost, z rozbrajającą wręcz
szczerością, z pasją, której można tylko pozazdrościć. Historia, i to historia
świetnie wyłożona jest największym atutem tej książki, a zarazem jej największą
wadą. Autorka dba o wszelkie szczegóły, kurczowo trzyma się faktów. Nie tworzy
swoich wariacji na temat rzeczywistych wydarzeń, a opowiada nam historię taką,
jaką rzeczywiście była (tak, Kinga, w czasie czytania i tuż po, przejrzała
Wikipedię wzdłuż i wszerz i posprawdzała, czy wszystko się zgadza). To
trzymanie się rzeczywistości może być też wadą, bo przecież wiadome jest, jak
to wszystko się skończy, historycy wiedzą, co powinno się stać i co się w końcu
stanie.
„Korona śniegu i krwi” nie jest
jednak książką stricte historyczną. Autorka wplotła w fabułę elementy fantasy –
ludzi Starszej Krwi ukrytych w lasach i oddający cześć Trzygłowowi oraz Mokoszy,
żyjące zwierzęta herbowe, tajemnicze, przerażające demony. Książka na tym nie
traci, staje się bardziej polska, bardziej klimatyczna, bardziej słowiańska. Wcale
nie przeszkadza księżna Kinga, pochodząca jakby z innego świata, roztaczająca
woń kwiatów, czy Mechtylda Askańska parająca się czarną magią. To wszystko
ubarwienie, ubarwienie bardzo przyjemne i ciekawe.
W tej książce jest wszystko,
kawałek świata, duża część historii, która, niegdyś nudna, stała się
fascynująca. Powieść nie jest bez wad, lecz przy takich blaskach wady nie mają
znaczenia, znikają niepostrzeżenie bez zwracania na nie uwagi. Tę książkę trzeba przeczytać, poznać Jakuba
Świnkę, wpływowych Zarembów, kłótliwych Piastów (Nie daj Boże zjazd piastowski!), naszą polską historię, która przy
pierwszym spotkaniu wydaje się nieciekawa i totalnie pokręcona, w wydaniu
Cherezińskiej staje się czymś pasjonującym.
Elżbieta Cherezińska, "Korona śniegu i krwi", wyd. Zysk i S-ka, 2012
ja sama nie lubiłam się uczyć o rządach dynastii Piastów, ani o rządach elekcyjnych, chociaż historia to mój konik. Nie wiem czy sięgnę po książkę, nie przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńSłyszałem o tej książce, nawet miałem ochotę przeczytać :) A Ty mi przypomniałaś, że muszę to zrobić szybko :)
OdpowiedzUsuńPo niedawnej maturze z historii chyba spasuję ;p
OdpowiedzUsuńChcę sobie tę książkę kupić. Po prostu muszę ją przeczytać! Muszę! To postanowione. W końcu rozbicie dzielnicowe nie za bardzo mi idzie na historii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://art-forever-in-my-mind.blogspot.com/
Chętnie zapoznałabym się z tą książką :-)
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie. Właśnie szukałam książki, która bardziej przybliżyłaby mi tamten okres czasu, gdyż praktycznie wszystkie te wydarzenia mocno mi się myliły. Cieszę się, że taka powieść powstała. Z przyjemnością ją przeczytam. Przez te pierwsze 100 stron postaram się przebrnąć:)
OdpowiedzUsuńŁadnie. Naprawdę ładnie się zapowiada. I kiedyś zapewne wreszcie po nią sięgnę. Na razie na półce i przy stoliku zbierają się jedynie książki wspomnieniowe, coś samotniczego. I nic nie mogę na to poradzić...;)
OdpowiedzUsuń