Miało mnie nie być, miałam
zniknąć na jakiś czas z blogosfery, odpocząć. Miałam nie pisać, jedynie czytać,
zachwycać się, zbierać myśli. Jednak czasami takie deklaracje tracą znaczenie,
zostają odsunięte w niebyt, unieważnione, przyćmione blaskiem pewnej książki.
Są książki, o których trzeba mówić, które trzeba wskazywać palcem, o których
trzeba opowiadać w nieskończoność, do oporu, do końca świata. Historie, które
trzeba pamiętać, dopóki na Ziemi będzie żył choć jeden człowiek, choć jedno
dziecko. „Moje drzewko pomarańczowe” jest jedną z takich historii. Jest
opowieścią, po której przeczytaniu mam moralny imperatyw, by opowiedzieć o
niej. Napisać choćby jedno zdanie, wykrzyczeć: przeczytajcie! To książka ważna,
potrzebna, może najpotrzebniejsza ze wszystkich przeczytanych.
Wspomnienia. Wspomnienia z
dzieciństwa, które wcale dzieciństwem nie było. Wspomnienia z dzieciństwa
dorosłego, dzieciństwa, które najchętniej wyprzeć z pamięci. Pozornie zwyczajna
brazylijska rodzina. Bieda, bieda, strach, strach. Brak prezentów na Boże
Narodzenie, dzieci z mnóstwem zajęć, bezrobotny tatuś, zmęczona mamusia. Życie
widziane oczami dziecka, niespełna sześcioletniego Zezé, chłopca, który
próbował kochać, który szukał. Który cierpiał. Tak to w życiu bywa, cierpienie
jest realnym bytem, błądzącym gdzieś wokół nas. Czasami spodoba mu się pewien
człowiek, czasami zmusi go do przyjaźni. Tak to w życiu bywa, że mały chłopiec
zbyt szybko musi nauczyć się żyć w świecie pełnym brutalizmu.
Zezé był chłopcem wyjątkowym.
Nadzwyczaj wrażliwym, ogromnie mądrym. Niekochanym. Poharatanym. Chłopcem,
których pełno w naszym dziwnym świecie. Chłopcem, który poznał, co to prawdziwy
ból. Chłopcem, który umiał zabijać.
„Zabijać to nie znaczy wyjąć rewolwer jak Buck Jones i zrobić pif-paf!
To wcale nie tak. Można zabijać w sercu. Po prostu przestać kogoś kochać. I
wtedy ten ktoś umiera.”
Dalej płaczę. Siedzę i płaczę,
próbuję złożyć słowa w jakieś nieskładne zdania, ledwo widzę litery
porozrzucane na klawiaturze. To książka, nad którą się szlocha, która boli,
wbija się w serce, kłuje. To historia tak smutna i straszna, że aż piękna.
Przejmująco piękna.
Po co tworzyć opasłe tomiszcza o
psychologii dziecka? W jakim celu je pisać, w jakim celu je czytać? „Moje
drzewko pomarańczowe” wystarczy. To podręcznik do dziecięcej psychologii
złożony ze 188 stron. 188 stron, niewiele słów, niewiele liter, mnóstwo
mądrości. A mądrość przeszyta smutkiem.
Możliwe, że ta powieść to
najsmutniejsza książka świata. Możliwe. Nieważne, jak odbierze ją pan X. i pani
Y. Nieważne, jak odbierzesz ją Ty. Ja wiem, że to książka ogromnie ważna.
Powieść, którą powinien przeczytać każdy człowiek. Ona nie będzie tak ważna dla
dzieci, mimo że do dzieci jest w głównej mierze skierowana, ona jest potrzebna
rodzicom. Gdyby istniał kanon lektur obowiązkowych dla dorosłych, „Moje drzewko
pomarańczowe” musiałoby się tam znaleźć.
José Mauro de Vasconcelos, "Moje drzewko pomarańczowe", wyd. MUZA SA, tłum. Teresa Tomczyńska
Szkoda, że zdecydowana większość" dorosłych" tego nigdy nie przeczyta..Ludzie nie chcą znać, wiedzieć, rozumieć, bo wtedy jest im łatwiej akceptować własną małość. Dziękuję Ci za ten wpis...może jednak...
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja mnie wzruszyła. Ta książka jest wartościową powieścią którą wszyscy powinni przeczytać.
OdpowiedzUsuńJak po takiej recenzji natychmiast nie sięgnąć po tę książkę? Ta pozycja ląduje do listy książek, które koniecznie muszę mieć.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że ta książka jest aż tak poruszająca. Teraz to już muszę ją przeczytać. Oby wzruszyła mnie tak samo jak Ciebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ładnie, ładnie ci wyszło. Tak emocjonalnie, że Mery sięgnie na pewno.
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę dwa razy. Dwa razy, żeby się wzruszyć, zapłakać. Dwa razy, żeby pomyśleć. Po przeczytaniu zawsze rodzi się we mnie takie uczucie, mus, żeby wstać, pójść i "coś z tym zrobić". "Z tym". Z całym złem. Dlatego ta książka jest genialna, mimo że tak smutna. I straszna. Dziękuję ci, że mi o niej przypomniałaś. Chyba muszę ją przeczytać po raz trzeci.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, abym słyszała o tej książce. Ale po Twoim tekście (na marginesie - niezwykłym) mam ochotę ją poznać. Po takiej zachęcie nie mogę jej sobie odpuścić. Mam nadzieję, że już niedługo uda mi się ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńAle napisałaś o tej książce... Nie pozostaje mi nic innego niż napisać, że tak, przeczytam i mam nadzieję, że się wzruszę.
OdpowiedzUsuńCzytałam. Pamiętam, że bardzo poruszyły mnie zdarzenia, które miały miejsce w tej książce. Nie wiem czy płakałam. Może. To było dawno, dawno temu...
OdpowiedzUsuńPowtórzę sobie tę książkę jeszcze. Za jakiś czas.
Świetna recenzja! Z zainteresowaniem śledziłem Twoje spostrzeżenia, bo książka wydawała mi się niespodzianką (nie słyszałem o niej wcześniej i nie widziałem nigdzie, a tytuł niewiele zdradza). Wiem jedno: muszę odnaleźć tę książkę i przeczytać, żeby nie wiem co :) Muszę na sobie zbadać emocje, odczucia po lekturze. Dzięki za wskazanie tej książki :)
OdpowiedzUsuńDarek
Twoja recenzja mnie wzruszyła. Nie słyszałam wcześniej o książce, więc z przyjemnością jej poszukam i zanurzę się w refleksjach.
OdpowiedzUsuńPiekna recenzja! a książkę koniecznie muszę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie dzisiaj zabieram się za czytanie, mam nadzieję, że też się tak wzruszę :)
OdpowiedzUsuń