Pierwsze było „Dobre dziecko”, czytane nocą w błyskawicznym
tempie, egzystujące gdzieś obok, żywe. Gdy skończyłam, wiedziałam, że nie dam
rady napisać o nim słowa. Nie potrafiłam poskładać swoich myśli, w szaro-czarno-siwym
kłębku odnaleźć jakiegokolwiek kształtu, nie umiałam sprecyzować moich uczuć.
Chyba do dzisiaj nie jestem do tego zdolna, dojrzałam jednak na tyle, by móc wystukać
te kilka zdań.
Odnalazłam w tej książce elementy siebie. Maleńkie cząstki poupychane gdzieś
między trochę przyciężkie literki. Stwierdziłam, że Roma Ligocka jest naprawdę
dobrą pisarką, tworzy bardzo interesującą literaturę, niezwykle szczerą i
uderzającą prawdziwością. Jednak, pewnie to brzmi – a raczej wygląda – dziwnie,
zarozumiale i na pozbawione najmniejszej nawet wrażliwości, ale nie lubię Romy
Ligockiej. Nie lubię i już. Między mną a jej osobą brakuje nici porozumienia,
może cichej mojej aprobaty, może tego całkiem metafizycznego uczucia, które
jest ze mną przy czytaniu choćby Lewisa? Nie rozumiem pani Ligockiej, a ona z
pewnością nie rozumie mnie. Jej książki mnie nie rozumieją.
Potwierdzeniem jest „Dziewczynka w czerwonym płaszczyku”.
Miała wszystko wytłumaczyć, rozwiać mgłę niepewności, wyklarować, wyłuskać to,
czego ja nie dostrzegałam. W pewnym sensie tak się stało. Ale tylko w pewnym
sensie.
Początek był mistrzowski, jeśli mogę w ogóle tak się
wyrazić. Przejmujący okropnie, pourywany, ale pełny. O tym, co tak bardzo mnie
boli, a co zarazem tak bardzo mnie interesuje – o wojnie oczami dziecka. O małej
Żydówce, której babcia uszyła piękny czerwony płaszczyk, o życiu, w którym nie
było nic innego prócz ciągłego strachu, o niekończącym ukrywaniu się, o cyjanku
i wrzeszczących ludziach. Gdzieś pojawiały się chwile, w których można było
połowicznie odetchnąć, przebijały się wspomnienia mamy, tęsknota do
wcześniejszego, bezpiecznego świata. Początek, trochę ponad sto stron, który
jest tak niezwykle przejmujący, że aż trudno to wyrazić. Początek, w którym
mowa o tak straszliwych sytuacjach, że nadal nie jestem w stanie uświadomić
sobie, iż zdarzyły się naprawdę. I, jak zawsze w przypadku książek o wojnie,
pojawiły się w mojej głowie pytania, na które odpowiedzi nie ma i nigdy nie
będzie…
Wojna się skończyła, dziewczynka w czerwonym płaszczyku
powinna dorosnąć. Powinna.
Wojna wydała owoce, wszystkie popsute, wszystkie przyprawiające o dreszcz przerażenia. Z niej zostały zrodzone choroby, które zainfekowały miliony ludzi. Powstało chore społeczeństwo, kalekie, poharatane, pokrzywdzone do granic możliwości. A wśród nich Teofila i jej córeczka, która miała nosić czerwony płaszczyk przez całe swoje życie.
Okazuje się, że właśnie o tym jest ta książka. O lękach i ich oswajaniu, a raczej niemożności ich oswojenia. Dlatego jest ona tak dobra, dlatego jest tak potrzebna.
Ale ja i tak nie lubię Romy Ligockiej.
Wojna wydała owoce, wszystkie popsute, wszystkie przyprawiające o dreszcz przerażenia. Z niej zostały zrodzone choroby, które zainfekowały miliony ludzi. Powstało chore społeczeństwo, kalekie, poharatane, pokrzywdzone do granic możliwości. A wśród nich Teofila i jej córeczka, która miała nosić czerwony płaszczyk przez całe swoje życie.
Okazuje się, że właśnie o tym jest ta książka. O lękach i ich oswajaniu, a raczej niemożności ich oswojenia. Dlatego jest ona tak dobra, dlatego jest tak potrzebna.
Ale ja i tak nie lubię Romy Ligockiej.
Trochę dłuży się historia o licznych romansach, o życiu artystycznym,
uzależnieniu, ciągle powracającej depresji. Trochę denerwuje zachowanie pani
Ligockiej. Powtórzę się – między mną a nią nie ma nici porozumienia, nie ma też
podziwu z mojej strony, nie widzę tej ogromnej siły charakteru, o której napisał
wydawca na okładce. Choć współczuję pani Romie ogromnie, wydaje mi się, że jest
przeraźliwie nieszczęśliwą kobietą. Moje uczucia kończą się właśnie na
współczuciu, później jest tylko mętlik, nie, huragan, w którym się nie odnajduję.
Roma Ligocka, "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku", wyd. Znak, 2001,
także "Dobre dziecko", Wydawnictwo Literackie, 2012
także "Dobre dziecko", Wydawnictwo Literackie, 2012
Chciałam przeczytać "Dziewczynkę...", nawet pożyczyłam tę książkę z biblioteki...ale jakoś nie byłam w stanie. Do takich lektur trzeba odpowiednio podejść. W tym momencie chyba tego nie potrafię.
OdpowiedzUsuńKażda książka ma swój czas. W każdym razie warto przeczytać, ale nie każdy ją polubi :)
UsuńMuszę przeczytać "Dziewczynkę...". Jestem bardzo ciekawa jak na nią zareaguję.
OdpowiedzUsuńJa też jestem ciekawa - będę czekać na Twoją recenzję :)
UsuńCiekawa jestem z czego tak naprawdę wynika nić nieporozumienia między Tobą, a literaturą Romy Ligockiej. Ja nie obawiam się czegoś takiego w moim przypadku, dlatego spróbuję odnaleźć jakąś książkę tej pisarki.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będziesz zachwycona - większość jest.
UsuńJestem ciekawa czy moja biblioteka jest zaopatrzona w tę książkę...
OdpowiedzUsuńarenaksiazek.blogspot.com
Oo, trochę mnie zdziwił Twój tekst, bo coś tak czułam, że spodobają Ci się książki tej autorki. Mimo wszystko zmierzę się kiedyś z tymi książkami. Jestem ciekawa czy nić porozumienia, o której piszesz, pojawi się między mną a Romą Ligocką.
OdpowiedzUsuńAleż mi się podobały. Sama autorka mi się nie podoba. Tak mniej więcej :)
UsuńAle czytaj, czytaj :)
O!
OdpowiedzUsuńMaila byś napisała, a nie jakieś okrzyki zdziwienia wypisujesz :)
UsuńOd godziny staram się zmusić do napisania, ale wiesz... W dodatku, teraz podrzuciłaś cudowną Adele to sobie jej słucham (nie cierpię youtuba, nigdy go nie przeglądam... chyba że w jakimś celu... więc do znudzenia gra to co zawsze: dziś Mozart, Schubert, Prince, Deep Purple, Queen, tvop (dobra, tak, moja mała słabość - wyłapuję wszystkie piosenki Arethy jakie śpiewają :p) - i w kółko, a tu proszę, coś nowego...). Więc napiszę, niedługo...
UsuńNo dobrze, jak zachwycasz się Adele, to ja mogę jeszcze poczekać - ona jest taaaakaaaa cuuuudowna...
UsuńAle zdecydowanie nie powinnaś odpisywać mi tygodniami (przecież ja mam jakieś pokręcone myśli i już zaczęłam sobie wyobrażać, że cię czymś uraziłam, a teraz ty nie odpisujesz i nigdy już nie odpiszesz...).
A tvop tegoroczne przeglądałam i jakoś nie trafiłam na nikogo szczególnie dla mnie interesującego. Za to twoje "to co zawsze" mi się podoba (prócz tvop i Prince'a).
A na youtubie są takie cuda, jak można go nie cierpieć?!
No niestety, nie ma nic ciekawego w tym roku, ale jest jeszcze wersja amerykańska, angielska, holenderska, próbowałam słuchać rosyjskiej, ale to była taka ciuciubabka, pisane robaczkami, nie wiedziałam, czego mam się spodziewać:D
UsuńCzy ty też słyszysz jak początek do pieśni Garadieli przepleciony jest SDMem? Czy może po prostu za dużo go dziś słuchałam? ;-)
O Eru, że ci się chce wszystkich tych wersji słuchać :D
UsuńNie słyszę. Za to w Pieśni Rohirrimów słyszę SDM na początku. Ewidentnie.
A słyszysz coś konkretnie u tej Galadrieli, czy nieokreślone SDMowe coś? :)
Nie przesadzajmy, ja wpisuję tylko Arethę i wbrew pozorom nie ma jej za dużo... :p
UsuńNieokreślone, tam po prostu czuć Bieszczady, ot co.
:D
UsuńWygląda na to, że Bieszczady nawet na końcu świata potrafi odcisnąć swoje piętno. Wiesz, to tak jak z tą górą i Mahometem :D
Nie, po prostu tacy ludzie Bieszczady mają w sobie. :p
UsuńPamiętasz:
https://www.youtube.com/watch?v=HqCZe-aOXow