Przeciętnemu uczniowi (i 99% nauczycieli, jak mniemam)
szkoła jawi się jako przeraźliwie nudne i męczące miejsce. Szczególnie szkoła
po feriach. Wiecie, najpierw życie pełne radości, wielkich emocji, planów,
słowem: cuda, wianki i jednorożce, a nagle, ni z tego, ni z owego, każą zasiąść
w ławkach, otworzyć podręczniki i wkuwać szkielet ptaka na pamięć albo jakieś
inne stałe i stopnie dysocjacji. W takiej sytuacji przeciętny uczeń nie ma
innego wyjścia, niż rzeczywisty powrót do rzeczonej ławki i… Odpłynięcie w
odmęty wyobraźni. Czyli nie ma nic lepszego niż dobry serial lub dobra książka.
Taką książką okazał się „Mort”. Właśnie „Mort”, a nie „Kolor
magii”, choć to ten drugi powinien być czytany najsampierw. I był przeze mnie
czytany, ale tak dawno, że pamiętam jedynie skrzynkę z mnóstwem maleńkich nóżek
i to, że w sumie nic z niej nie zrozumiałam. „Mort” trafił do mnie ot tak,
przypadkiem, po trosze spontanicznie, po trosze za sprawą pewnego cytatu o
smutku. Zobaczyłam, wzięłam, przeczytałam, w międzyczasie chichrając się,
parskając śmiechem, trzymając książkę pod ławką i pod podręcznikiem od
historii.
Wraz z otwarciem powieści o nieco tandetnej okładce
przenosimy się do Świata Dysku, który jest po prostu światem w kształcie dysku,
a do tego światem, który spoczywa na grzbietach czterech słoni, stojących na
ogromnym żółwiu A’Tuinie. Poznajemy Morta, który jest na etapie dojrzewania (a,
jak pamiętacie z „Oscara i Pani Róży”, dojrzewanie to naprawdę syf), trochę za dużo
myśli i nie wykazuje się niczym szczególnym, oprócz tego, że jest uważany za
dziwaka. Może dlatego Mort trafia na naukę rzemiosła u Śmierci.
„Krótko mówiąc, Mort
należał do takich osób, które są groźniejsze niż worek grzechotników. Chciał
mianowicie zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem.”
Tak, u Śmierci. Śmierć jest w sumie dość sympatyczny.
Owszem, nieco kościsty, trochę czarny, raczej bez uczuć i mający gdzieś
sprawiedliwość, bo sprawiedliwości nie ma, jest tylko on, ale nawet córkę
zaadoptował i lubi curry. Bibliotekę ma. Ogródek (czarny, bo czarny, ale
jednak). Konia Pimpusia, który jest bardzo fajnym koniem. I tak jak my wszyscy,
czasami ma serdecznie dość swojej pracy. Wyobrażacie to sobie? – latacie po
całym świecie, z gorliwością wykonujecie swoje obowiązki, a inni nawet tego nie
doceniają. Poświęcacie się, a oni wcale nie cieszą się na wasz widok i nie możecie
rzucić pracy, bo kto ma, na wielkiego żółwia, wykonywać pracę śmierci jak nie
Śmierć?
Nowy pomocnik to jednak nowe możliwości. Można spakować
walizki i poużywać życia. Gorzej, jak rzeczony pomocnik ma pozbawić ostatniego
tchnienia rudowłosą ślicznotkę, a jest w wieku buzujących hormonów. Nawet
gorzej niż gorzej, ale w końcu z buzujących hormonów z reguły nic dobrego nie
wynika.
Pratchettowi wychodzi pisanie, wychodzi mu moralizowanie,
wychodzi mu tworzenie postaci i absurdalnych zdań. A później czytelnikowi
wychodzi czytanie, nie może taki człowiek się oderwać i zaczyna niebezpiecznie
dużo myśleć o Śmierci. Nie ma tu epickości, nie jest to też typowe fantasy,
raczej satyra, przyjemna opowieść, bez nadęcia, bez patosu, bez większych
opisów, z fabułą płynną, nienudzącą, ale też niespecjalnie wyszukaną (fani „Doctora
Who” powinni „Morta” polubić i pomyśleć o pewnym odcinku). I ja tę opowieść
uwielbiam za WIELKIE LITERY, koty, nieudacznego Morta, garść cudownych mądrości
Świata Dysku i szereg innych elementów. I za to, że wreszcie, wreszcie ktoś to
powiedział!:
„Matematyka nie jest
tak ważna, za jaką się ją uważa.”
Terry Pratchett, "Mort", wyd. Prószyński i S-ka, 2001, tłum. Piotr W. Cholewa
Chyba się trochę wyłamuję bo Pratchett mnie nie przekonuje. Czytałam dwie, czy trzy części ze Świata Dysku. Żeby nie było - z różnych podcyklów. Ale nie mogłam się do końca wciągnąć i przestałam już próbować.
OdpowiedzUsuńJuż sobie kiedyś powiedziałem, że muszę koniecznie przeczytać Pratchetta, co nadal jest aktualne. :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony mi miło po tych cytatach, bo studiuję fizykę, ergo próbuję "zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem", z drugiej strony matematyka w moim zawodzie jest hiperważna (w końcu po to została wymyślona) i uważam, że jest ważna w ogóle. I teraz już nie wiem, czy obrażać się na Pratchetta czy nie. :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam kilka jego książek, w trakcie czytania miałam odczucia podobne jak Ty, tylko że po wszystkim jeszcze dodatkowo moralnego kaca. Źle się czułam po wszystkim, i to tak fizycznie. Ale potrzebuję teraz lekkich książek, sporo czasu minęło od ostatniego spotkania z Pratchettem, może teraz byłoby lepiej.