Z „Villette”
wiąże się historia podobna do tej z „Katedrą Marii Panny w Paryżu”. Pozornie te
powieści nie mają ze sobą nic wspólnego, oprócz tego, że obydwie były czytane
przeze mnie dawno, ale to jedne z tych książek, które się zamyka i nie wie się,
co powiedzieć. Te książki pozostawiają w osłupieniu – może w pewnym
oczarowaniu, które niebezpiecznie balansuje na granicy transu? Równocześnie są
to książki, które wracają w najmniej spodziewanych momentach. Wracają za pomocą
obrazów stających nagle przed oczami, uczucia deja vu, zamglonego fragmentu
tamtejszych emocji. I choć to „Katedra Marii Panny w Paryżu”, monumentalne dzieło
Hugo, emocjami aż przytłacza (jaka to soczysta książka! te uczucia, te
namiętności – to aż przeraża!), „Villette” ze swoim niepokojem ukrytym za
spokojem, z emocjami pozornie stłumionymi i schowanymi za niewzruszoną,
porządną figurką głównej bohaterki, angażuje totalnie. W tej książce można się
zagubić, można zapomnieć przy niej o całym świecie i już nie analizować, co w
niej jest dobre, a co złe, ale przeżywać historię, jakby była własną, opowiedzianą
na nowo.
Boże, jakie
to doskonałe! Rację miała Wirginia Woolf, pisząc o „Villette” jako najlepszej
powieści Charlotte. I zupełnie trafne są słowa George Eliot o nadnaturalności
tej książki. Ona naprawdę jest jakby trochę nie z tego świata, jakby Charlotte
chciała uchwycić w niej wszystko – transcendencję, ducha, swoje rozterki i
osamotnienie, zżerającą namiętność bez ujścia. Pamiętam, jak jeszcze w trakcie
lektury, ale już przy końcu, wpół leżąc na ukochanym fotelu, zapisałam, że
Charlotte naprawdę musiała mieć zwichrowaną psychikę. Oczywiście nie w ten
psychopatyczny, budzący grymas sposób, bo przecież „Villette” ciągle jest
wiktoriańską powieścią z gorsetami, dorożkami i madame, ale tak jak szalona
była podobno Emily, szalona była też najstarsza z sióstr.
Ale nie, „Villette” wcale nie jest jakimś studium szaleństwa, możliwe, że niektórzy czytelnicy nawet jego nie wychwytują, jest natomiast książką ze świetnym portretem psychologicznym bohaterki, która może denerwować (prawie idealna, sztywna i śmiertelnie poważna), choć moją sympatię zaskarbiła sobie od samego początku, zgrabnie rozwiniętą fabułą i historią opisaną w cudowny sposób. Wiele tu mamy wątków autobiograficznych, sytuacji z życia samej Charlotte (ogromnie polecam dzieło Eryka Ostrowskiego i „Na plebani w Haworth” pani Przedpełskiej - Trzeciakowskiej przed lekturą), toteż samą historię można streścić w kilku zdaniach: wyjazd, obce miasto, nauczycielskie życie na pensji, zauroczenie, zakazana miłość. Wszystko to jednak buduje niesamowitą w swojej prostocie historię. Historię naznaczoną przecież tak silnymi emocjami, wieloma porażkami, małymi radościami. W końcu to, co najpiękniejsze, pisze dla nas życie, a każda książka jest częścią autora – jego przeżyć, inspiracji, głęboko skrywanych uczuć. Nic nie bierze się z próżni, nawet wyobraźnia bazuje przecież na rzeczywistych doznaniach, nieprawdaż?
Ale nie, „Villette” wcale nie jest jakimś studium szaleństwa, możliwe, że niektórzy czytelnicy nawet jego nie wychwytują, jest natomiast książką ze świetnym portretem psychologicznym bohaterki, która może denerwować (prawie idealna, sztywna i śmiertelnie poważna), choć moją sympatię zaskarbiła sobie od samego początku, zgrabnie rozwiniętą fabułą i historią opisaną w cudowny sposób. Wiele tu mamy wątków autobiograficznych, sytuacji z życia samej Charlotte (ogromnie polecam dzieło Eryka Ostrowskiego i „Na plebani w Haworth” pani Przedpełskiej - Trzeciakowskiej przed lekturą), toteż samą historię można streścić w kilku zdaniach: wyjazd, obce miasto, nauczycielskie życie na pensji, zauroczenie, zakazana miłość. Wszystko to jednak buduje niesamowitą w swojej prostocie historię. Historię naznaczoną przecież tak silnymi emocjami, wieloma porażkami, małymi radościami. W końcu to, co najpiękniejsze, pisze dla nas życie, a każda książka jest częścią autora – jego przeżyć, inspiracji, głęboko skrywanych uczuć. Nic nie bierze się z próżni, nawet wyobraźnia bazuje przecież na rzeczywistych doznaniach, nieprawdaż?
Z „Villette”
wiążą się również bohaterowie, można pokusić się o stwierdzenie, że już znani
dla czytelników innych książek Bronte. Bo choć każdy z nich jest inny,
wykreowany mistrzowską ręką, obdarzony odrębnymi cechami i bardzo żywy, każdy
jest też charakterystyczny dla nazwiska Bronte. Tych bohaterów nie można
pomylić z innymi, nie da się też ich skojarzyć z innym pisarzem. Jane Eyre i
pan Rochester, teraz Lucy Snow, monsieur Paul, żywi, choć przecież nieżyjący,
nieodmiennie będą kojarzyć się z Charlotte, mieszając jej cechy, będąc
przedłużeniem jej samej.
Niezwykła to
powieść, przepełnioną bolesną samotnością, bardzo dojrzała. Już bez tej
cudownej egzaltacji, która porywa panienki w „Jane Eyre”. „Villette” to dzieło
inne, pisane u schyłku, wypełnione ciągnącymi się zdaniami, oczekiwaniem i
smutkiem. Porywające, choć senne, czytane bez wytchnienia, choć momentami
nużąco – męczące, wymagające przerwy, choć równocześnie niepozwalające na nie. „Villette”
to bez wątpienia arcydzieło zasługujące na umieszczanie na szczytach różnych list,
ambicji, planów i rankingów, ale przede wszystkim ono sprawia niewiarygodną
przyjemność, autentyczną radość z obcowania z literaturą. W tym momencie
nieważne stają się wszelkie listy, światowa sława i wielkie słowa uznania od
krytyków.
Charlotte Bronte, Villette, wyd. MG, 2013, tłum. Róża Centnerszwerowa
Za książkę ogromnie dziękuję wydawnictwu MG.
Bardzo bardzo bym chciała przeczytać tę książkę. Uwielbiam twórczość sióstr Bronte. Mam nadzieję, że kiedyś zasili szeregi mojej biblioteczki :)
OdpowiedzUsuńLubię twórczość sióstr Bronte. Co prawda nie czytałam jeszcze tej powieści, ale na pewno nadrobię to. Koniecznie! :)
OdpowiedzUsuńJa również zachwyciłam się tą powieścią. Muszę jednak przyznać, że "Profesor" tej samej autorki jest bardzo podobny do "Villette".
OdpowiedzUsuńJest mi niezmiernie wstyd, że twórczość sióstr Bronte do dzisiaj nie została przeze mnie poznana. Mogę jedynie podyskutować na temat "Wichrowych wzgórz", które były po prostu genialne i do których aż chcę znowu powrócić. Jednak planuję to w najbliższym czasie zmienić, a żeby jeszcze bardziej się zmobilizować, przygotowałam już miejsce na półce dla książek ich autorstwa :) Jestem przygotowana na wakacje z siostrami Bronte :P
OdpowiedzUsuńChwilowo pozostaję na etapie zachwytu "Jane Eyre". "Villette" też postaram się przeczytać, ale na to jeszcze przyjdzie czas...
OdpowiedzUsuńMam na półce nieprzeczytaną "Shirley", ale teraz nabrałam wielkiej ochoty na "Vilette".
OdpowiedzUsuńCzytałam na "Na plebanii w Haworth", świetna książka, aż przydałoby się poszerzyć znajomość dzieł sióstr Bronte. Bo ja do tej pory poprzestałam na klasyce klasyki - "Wichrowych wzgórzach" i "Jane Eyre" :)
W przyszłości na pewno przeczytam, mam ją na swojej liście :)
OdpowiedzUsuńOch! Świetnie to ujęłaś, zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś! :)
OdpowiedzUsuńMnie także Villette porwało, cudo, chociaż czasami przytłaczające to jednak nie można się oderwać. No i sam fakt, że to podobno najbardziej autobiograficzna powieść Charlotte. Smaczna. Niesamowita. Stanowiąca pewnego rodzaju niebiański sen, cichy i spokojny, otoczony niewidzialną mgiełką. Słowem – zachwycam się i nie zamierzam przestać.
Biografię Ostrowskiego czytałam i uwielbiam, genialna, widać, że włożył w nią dużo sił, czasu i energii. Natomiast „Na plebani w Haworth” dopiero zamierzam poznać, o ile gdzieś uda mi się zdobyć.
O siostrach Bronte mogłabym pisać dużo. Dużo o tym, jak bardzo kocham WW., jaka to moja ulubiona książka, o tej miłości tam, o nienawiści. O JE, którą lubię, ale muszę jeszcze raz ją sobie przeczytać. O P., o S., O AG., i o Lokatorce z WH., którą dopiero zamierzam poznać.
Pozdrawiam ciepło. :>
Przed chwilą czytałam średnio pozytywną recenzję... myślę że sięgnę, jak tylko ocenię, czy taka literatura mi podpasuje. Zaczynam od Wichrowych wzgórz :)
OdpowiedzUsuńMam na liście. Koniecznie muszę poszukać w bibliotece. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńWyczuwam pokrewną duszę. Jak cudownie się czyta Twoją recenzję! Niedawno czytałam Ostrowskiego i mam w planach jak najszybciej naprawić zaległości jeśli chodzi o siostry/siostrę Bronte, bo chyba przychylam się do teorii, że to sama Charlotte wszystkie te powieści z plebanii w Haworth popełniła. Wspaniałe te Twoje zachwyty. Tym bardziej gratulucję wydawnictwu MG za wznowienie starych powieści sióstr i wydanie tych jeszcze niepublikowanych tłumaczeń w Polsce:) Szczególnie po tym, co np. zrobiło wydawnictwo Hachette. Wzięło pierwsze tłumaczenie Jane Eyre na polski jeszcze z 1881 roku (skrócone, przerobione na lekki gotycki romansik i ogólnie zmasakrowane), zmieniło imiona na oryginalne z tych Janin i innych, po czym wydało, bo przecież prawa autorskie wygasły. Krew się gotuje.
OdpowiedzUsuńNo chyba już bardziej zachęcić mnie nie mogłaś! Ja planowałam najpierw sięgnąć po jane Eyre, ale w obliczu tej recenzji chyba zmienię kolejność. Dodatkowo ta opinia George Eliot, w której po lekturze Miasteczka Middlemarch po prostu się zakochałam!
OdpowiedzUsuńMam w swoich zbiorach, ale nie spodziewałam się, że Villette będzie aż tak dobra - zawsze wszyscy chwalą przede wszystkim Jane Eyre. Tym bardziej więc się cieszę, że kiedyś kupiłam Villette na wyprzedaży w Świecie Książki - wydanie dwutomowe z bardzo ładnymi okładkami. Na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńPS Pięknie napisałaś o tej książce. Widać w tym tekście Twój zachwyt nad powieścią.
Nie czytałam Jane Erye, ale tego nie wypada mówić. W każdym razie, ponieważ Twoja recenzja mnie zachęciła, zacznę przygodę z twórczością tej pisarki od tej książki.
OdpowiedzUsuńhttp://zakurzone-stronice.blogspot.com/
Nie miałam pojęcia o istnieniu takiej książki, jednak po przeczytaniu recenzji jestem pod mega wrażeniem! Okładka jest świetna.
OdpowiedzUsuńJak tu nie kochać tego utworu?! :)
OdpowiedzUsuńNazwisko Bronte przyciąga mnie jak magnes, tak więc książce mówię "tak" :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam twórczość sióstr Bronte. Do tej pory czytałam tylko książki Anne i Emily, w końcu muszą wziąść się za Charlotte :-)
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze żadnej powieści sióstr Bronte. Chociaż mam w planach "Lokatorkę Wildfell Hall" Anne Bronte, a "Villette też wygląda interesująco :)
OdpowiedzUsuńpasion-libros.blogspot.com
Zapraszam do mnie na konkurs: pasion-libros.blogspot.com
UsuńMam w planach, trzeba tę książkę znać.
OdpowiedzUsuńZnam Wichrowe wzgórze ale o Villette pierwszy raz słyszę. Jestem zaintrygowana. Siostry Bronte zawsze były trochę traktowane przez ze mnie po macoszemu, zawsze górą była Jane Austen. Chyba czas zacząć to zmieniać;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
pokolenie-zaczytanych.blogspot.com
Miałam przyjemność czytać tę powieść. Jeszcze nie raz do niej powrócę. Uwielbiam twórczość sióstr Bronte :)
OdpowiedzUsuńOd dawna mam ochotę przeczytać książki pani Bronte. Twoja recenzja tylko mnie do tego zachęca.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://artemis-shelf.blogspot.com/
Przepraszam za spam. Zapraszam Cię jednak do wzięcia udziału w mojej autorskiej akcji : "Poznaj Johna Grishama z Artemis"
OdpowiedzUsuńhttp://artemis-shelf.blogspot.com/2014/09/akcja-autorska-poznaj-johna-grishama-z.html
Pozdrawiam
Genialna recenzja :) Multum emocji :) Z 4 lata temu przeczytałam " Dziwne losy Jane Eyre " i moje uczucia były zbliżone do twoich. Cieszę się, że odkurzyłaś mi pamięć o tej wiktoriańskich autorce :)
OdpowiedzUsuńKinga, ujęłaś mnie lekkością swego pióra. Recenzja tak dobra jak sama powieść Charlotte. Autorka byłaby Ci wdzięczna za tak piękne zachęcanie do lektury tej powieści. Cudnie! :)
OdpowiedzUsuńZ tego wszystkiego zapomniałam Cię zaprosić do TAGU o nawykach czytelniczych :) Zatem zapraszam :)
Usuń