Meg, Jo, Beth i Amy – cztery
dziewczęta, które, choć tak skromne, ułożone i grzeczne, zawojowały świat. Małe
kobietki, które szturmem wkradły się do serc tysięcy. Dziewczęta, które
roztaczają wokół siebie aurę ciepła i miłości. Wskazywane jako przykład. Odległe,
żyjące w innych czasach, ale tak bliskie, że czytelnik bez wahania chce się z
nimi zaprzyjaźnić, z nimi rozmawiać, wygłupiać się, żyć. Razem ze swoją,
stawianą za wzór, mamisią tworzą istną plejadę charakterów. I tworzą rodzinę
silną miłością.
Właśnie na „Małych kobietkach”
przez lata wychowywały się panienki z dobrych domów. Znających powieść nie
powinno to dziwić, bo jest to książka przesycona do cna dydaktyzmem. Wiadomo –
nikt nie lubi, jeśli ktoś próbuje go na siłę umoralnić, żaden człowiek nie
przepada za wysłuchiwaniem kazań. Tak myślałam. Tak myślałam do czasu, w którym
przeczytałam tę opowieść. Nie wiem, jak
Louisa May Alcott zdołała uczynić taki paradoksalny cud, nie mam pojęcia, jakim
sposobem ten dydaktyzm uwypukliła i zarazem ukryła. Wiem, że nie przeszkadza mi
on w najmniejszym stopniu. Nie mierził w czasie czytania, nie irytuje teraz.
Może dałam się całkowicie oczarować dobrocią, jaka bije z tej książki?
Pozwoliłam rzucić na siebie urok? Pokochałam
ją tak, jak powinno się kochać – akceptując wady i zalety, nie stawiając
warunków…?
Jedno jest pewne – to piękna
książka. Pomocna i przydatna, gdy tego chcemy. Sympatyczna i puchata, gdy
potrzebujemy podniesienia na duchu. Wspaniale skonstruowana, gdy raczymy
zwrócić na to uwagę. Z cudownymi postaciami, jeśli poczujemy się jak niesforna
młodzież.
Cóż, jestem w takim wieku (nieznośne zawieszenie między dzieciństwem a dorosłością), że bliskie mi są kłopoty okresu dojrzewania, w którym się najczęściej zbyt dużo myśli, a nic z tego nie wynika. Bez problemu mogłam utożsamić się z dziewczętami – raz z jedną, potem z drugą. Słuchałam więc rad mamisi z uwagą i próbowałam stać się lepsza. Jak Jo (kochany postrzeleniec, wariat największy i pokrewna dusza). Towarzyszyłam małym kobietkom w ich domowych pracach, obserwowałam jak się zmieniają, kształtują siebie. Zapomniałam o całym świecie. Całym, prócz Ameryki lat sześćdziesiątych XIX wieku. Niezwykle przyjemnym przeżyciem było ukrycie się w świecie przedstawionym przez panią Alcott, nawet jeśli gdzieś w tle trwała wojna secesyjna, a wszystkie pięć kobiet i kobietek miały serca przeszyte tęsknotą. Wspaniałym literackim doznaniem było trwanie przy Meg, Jo, Beth i Amy, dzielenie z nimi trosk i radości. Piękny był entuzjazm, którym zostałam zarażona tak, jak sąsiad Laurie i jego dziadek.
Cóż, jestem w takim wieku (nieznośne zawieszenie między dzieciństwem a dorosłością), że bliskie mi są kłopoty okresu dojrzewania, w którym się najczęściej zbyt dużo myśli, a nic z tego nie wynika. Bez problemu mogłam utożsamić się z dziewczętami – raz z jedną, potem z drugą. Słuchałam więc rad mamisi z uwagą i próbowałam stać się lepsza. Jak Jo (kochany postrzeleniec, wariat największy i pokrewna dusza). Towarzyszyłam małym kobietkom w ich domowych pracach, obserwowałam jak się zmieniają, kształtują siebie. Zapomniałam o całym świecie. Całym, prócz Ameryki lat sześćdziesiątych XIX wieku. Niezwykle przyjemnym przeżyciem było ukrycie się w świecie przedstawionym przez panią Alcott, nawet jeśli gdzieś w tle trwała wojna secesyjna, a wszystkie pięć kobiet i kobietek miały serca przeszyte tęsknotą. Wspaniałym literackim doznaniem było trwanie przy Meg, Jo, Beth i Amy, dzielenie z nimi trosk i radości. Piękny był entuzjazm, którym zostałam zarażona tak, jak sąsiad Laurie i jego dziadek.
Nawet jeśli książka posiada wady
(na które ja przymykam oko, o czym pisałam już wcześniej), niewątpliwie jest to
powieść, którą trzeba docenić. Klimatyczna i pełna prostoty historia o
zmaganiach czterech dziwiętnastowiecznych nastolatek jest ciągle aktualna i
czaruje do dziś. To klasyka, którą warto znać, nie dlatego, że tak nakazuje
lista BBC czy presja społeczeństwa, ale dlatego, że jest to książka jedyna w
swoim rodzaju, sprawiająca wiele radości i wywołująca na twarzy szczery
uśmiech. Dla mnie „Małe kobietki” stanowią kawał dobrej literatury i mają
wartość osobistą.
To po prostu „moja” książka.
Louisa May Alcott, "Małe kobietki", wyd. MG, 2012, tłum. Anna Bańkowska
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu MG.
O, całkiem niedawno czytałam i również bardzo mi się podobała. I przepiękny tekst, nic dodać nic ująć. :)
OdpowiedzUsuńA ja cały czas czekam na to, by Twój blog ruszył... Gusta, jak widzę, podobne :)
UsuńBardzo dziekuję za miłe słowa.
Zabieram się za nią już od bardzo dawna, a twoja pozytywna recenzja utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że to książka dla mnie:)
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto. Ona jest trochę w stylu Mongomery, sądzę, że ją polubisz :)
UsuńAle ładnie napisane ;) Książki nie czytałam, ale po takiej zachęcie może się na nią kiedyś skuszę.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, a książkę gorąco polecam :)
UsuńBardzo chcę przeczytać tę książkę! Zauroczyła mnie swoją okładką (tak, tak, wiem, nie ocenia się książek po okładce) i do tego jest to klasyka - czyli to, na co mam ochotę od dłuższego czasu. :-)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście wydanie jest bardzo ładne i to również przyciąga. A książka należy do klasyki nie przeznaczonej głównie dla dorosłych, ale raczej dla młodszych czytelników. Jest bardzo przystępna w odbiorze, lekka i przyjemna.
UsuńMam w planach!
OdpowiedzUsuń:)
UsuńKocham Małe Kobietki!! :)Wręcz uwielbiam tę książkę :) Wspaniale się czyta, zaś dziewczynki wraz z mamą tworzą piękną rodzinkę, ich ciepło bije z każdej strony)
OdpowiedzUsuńPiąteczka, Aguś! Ja też ją uwielbiam :)
UsuńKilkakrotnie miałam ją w dłoniach podczas szperania po bibliotece, ale zawsze odkładałam, bo to, bo tamto, bo siamto. Może w końcu się na nią zdecyduję i wreszcie zabiorę ze sobą do domu ;)
OdpowiedzUsuńWarto ją zabrać ze sobą, miłe chwile gwarantowane. Ale rozumiem Twoją sytuację, u mnie też to się zdarza :D
UsuńPiękna książka:) Nic tylko czytać i delektować się!
OdpowiedzUsuńDokładnie! Choć ona tak wciąga, że na delektowanie się nie ma zbyt dużo czasu. Ale zawsze można wrócić... :)
UsuńPoluję na ten tytuł od dawna, niestety moja biblioteka go nie ma, chociaż jest bardzo duża. Uważam to za lekki skandal :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście skandal. Nawet w mojej maleńkiej gimnazjalnej bibliotece była, w licealnej nie wiem, ale w publicznej jest kilka egzemplarzy :)
UsuńOwocnego polowanie w takim razie :)
Troszkę się "opuściłam" w czytaniu, bo dużo maluję!
OdpowiedzUsuńZapraszam na candy!
Dla malowania można trochę odejść od czytania :)
UsuńDziękuję za zaproszenie.