Banał. W gruncie rzeczy nic specjalnego. Ot, powiastka.
Niewielka nowelka z oczywistą fabułą, której, obiektywnie rzecz biorąc, nie ma.
Dwóch facetów – drobny i dość sprytny George i wielki,
fajtłapowaty Lennie, duże dziecko, jak mówią. Nierozłączni przyjaciele. Znamy?
Znamy. Kojarzymy przynajmniej i w trakcie lektury wzruszamy ramionami, prychamy
z sarkazmem, bo przecież noblista mógłby się bardziej postarać, wymyślić coś
innowacyjnego, nowego, zapierającego dech w piersiach. A Steinbeck napisał
sobie nowelkę o dwóch gościach. A jakby było mało, i jeden, i drugi są
najemnymi pracownikami u amerykańskiego farmera. Żadnych wyższych sfer.
Są za to zdechłe myszy w kieszeniach, króliki w głowie,
biało – brązowy szczeniak do głaskania.
Okazuje się, że na niespełna stu trzydziestu stronach,
zadrukowanych literkami wprost z uczniowskiego elementarza, można wiele
zawrzeć. Można zrobić przegląd całego społeczeństwa na jednej farmie z kilkoma
facetami, kilkoma psami i jedną kobietą. Można poupychać wszystkie
najważniejsze tematy świata bez wywoływania uczucia przesytu. Nie wiem jak, to
są chyba te przebłyski geniuszu, o których pisał wydawca w prześwietnej
przedmowie (sama przedmowa jest dziełem sztuki).
Dobrze, przyznaję: John Steinbeck był genialny. Nie wiem,
dlaczego tak sądzę – trudno to wytłumaczyć. Może wszystko się kryje w tych niby
spokojnych zdaniach, które w rzeczywistości tchną przejmującym tragizmem? Albo
w pozornej brutalności? W przyjaźni, którą opisał właśnie w TAKI sposób, nie
inny? W sprawiającej ból postaci Lennie’go, szurniętego wariata o zbyt dużej
sile? W jednej opowieści, która pojawia się jak refren, którą powtarza się jak mantrę,
która pozwala bezsensownie wierzyć w Ziemię Obiecaną?
Ciężko określić tę książkę, ciężko zdefiniować, czym ona tak
naprawdę jest, jaką stanowi wartość, ponieważ, niby schematyczna, wymyka się
wszystkim schematom. Wcale nie z powodu wysublimowanych metafor, zabawy
słowami, fantastycznej treści, bo one zwyczajnie w dziele Steinbecka nie
występują, ale z powodu tej dziwnej, niepokojącej wręcz prostoty. Emocji, które
się w prostocie kryją. Tu nie trzeba czytać między wierszami, nic nie kryje się
w białych polach. Tu jest tylko śmierć. I króliki.
Bo każdy facet chce mieć swój kawałek ziemi.
John Steinbeck, "Myszy i ludzie" ("O myszach i ludziach"), tłum. Marek ZgaińskiPokazana okładka - wyd. Prószyński i S-ka. Moje wydanie - Kantor Wydawniczy SAWW.
Zdarzają się takie książki, które, niby nie-zachwycające, właśnie takie są.Genialne. Do końca nie wiadomo o czym, ale jak się człowiek zastanowi,to dochodzi do wniosku, że.. o wszystkim.Są ponadczasowe.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę przeczytać.
Mnie trafiła, właśnie tą niepokojącą prostotą. Za prosto, za cicho, za spokojnie - żeby przynajmniej nie zadrżeć.
OdpowiedzUsuńO! Mam ogromną chrapkę na tę ksiązkę. Muszę ją w końcu przeczytać, bo Steinbecka jeszcze nie znam w ogóle, nie wiem, więc, czy był geniuszem jeszcze.
OdpowiedzUsuń!!! Mam na nią przerażającą ochotę :D ! O autorze słyszałam, ale nigdy nie miałam okazji przeczytać jego książek, więc tym bardziej muszę znaleźć chwilkę czasu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Na pewno jej się przyjrzę - wydaje mi się być porządną lekturą, a nie jest "za długa" ;)
OdpowiedzUsuńOd dawna chcę mieć ją u siebie. Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuń