wtorek, 4 czerwca 2013

O sprawach wielkiej wagi w iście literackim stylu ("O modlitwie" C. S. Lewis)




O modlitwie mówi się stosunkowo często, również wiele o niej napisano. Doktorzy Kościoła, święci, księża na ambonie, spowiednicy, czasem przypadkowo spotkani ludzie mówią, pouczają, dają przykłady, nawołują. Módl się, módl się, to potężna siła, to moc, rozmowa z Najwyższym, pomoc, ucieczka… - określenia można mnożyć. I niby wszystko jest jasne, całkiem klarowne, rano pacierzyk, wieczorem pacierzyk, dodatkowo litania próśb i z głowy. Ale ciągle jakiś niedosyt pozostaje, potrzebujemy czegoś więcej, uchwycenia Tej Transcendencji, poczucia Miłości Doskonałej.
Modlić się nie jest łatwo. Często wymaga to wielu wyrzeczeń. I jakże często modlitwa jest – nie bójmy się tego słowa - zwyczajnie męcząca.  I, co w tym wszystkim najdziwniejsze, jest to całkiem normalne.

„Modlitwa jest męcząca. Wymówkę od niej zawsze przyjmuję z wielką radością. Po jej zakończeniu nad całą resztą dnia unosi się poczucie ulgi, jakbyśmy wreszcie mieli wakacje. Zabieramy się do niej z oporami. Kończymy ją z radością. Podczas modlitwy – ale nie podczas czytania powieści albo rozwiązywania krzyżówki – wystarczy jakaś głupota, abyśmy ulegli rozproszeniu.
Wiemy też, że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Powszechna praktyka zadawania modlitwy jako pokuty mówi sama za siebie”.

Lubię to w Lewisie. Jego trafność spostrzeżeń, otwartość, niewiarygodną szczerość. Jednak najbardziej lubię to, że czytając jego książki, mam wrażenie, że ten angielski profesor znał mnie na wylot. ON PISAŁ O MNIE. Uczucie to czasami cudowne, podnoszące na duchu, czasem wbijające się gdzieś w żebra, tworzące wyrzuty sumienia, niewygodne.

„O modlitwie. Listy do Malkolma” to, jak sam tytuł mówi, nie zbiór pouczeń czy rozprawa teologiczna, a powieść epistolarna kierowana do wymyślonego przyjaciela. Listów, poruszających różne zagadnienia z zakresu modlitwy, jest 22. Tworzą one całkiem niewielką objętościowo książeczkę, ale, jak to u tego autora powszechne, bardzo bogatą treściowo. Znów mamy do czynienia z oszczędnym, lecz wysmakowanym stylem, niewymuszonym humorem i wprawą erudyty. Nie ma miejsca na pustosłowie, popularne „lanie wody”  czy banały, każde słowo jest na swoim miejscu i każde odkrywa coś nowego lub przypomina o kwestiach zapomnianych, acz pozornie powszechnie znanych.

Książka bez wątpienia pomaga, trochę jakby uspokaja, delikatnie napomina. Ale przede wszystkim jest prawdziwą ucztą czytelniczą. Czujemy się, jakbyśmy rzeczywiście czytali czyjeś listy, chwilami jakby były kierowane specjalnie do nas. Napisane są lekko, przystępnie, bardzo obrazowo i plastycznie. To zwierzenia, myśli, spostrzeżenia prawdziwego literata, miłośnika słowa, osoby ściśle związanej ze sztuką. Ale przebija także z tej książki Lewis – gawędziarz, Lewis – pasjonat teologii, oczywiście Lewis – chrześcijanin, Lewis – przyjaciel, w końcu Lewis – człowiek z krwi i kości, z problemami, rozterkami, zwątpieniami. A przez to tak bardzo nam bliski.

"Gdzie byłbym teraz, gdyby Bóg spełniał wszystkie głupie prośby, z którymi się do Niego zwracałem?"

O nudzie w tej książce nie ma mowy, choć pozornie może ona wydawać się nieciekawa, szczególnie dla osób, które z wiarą nie są szczególnie związane. I choć początkowo czułam się nieco zagubiona, niczym w karuzeli, która trochę za szybko wystartowała, to szybko udało mi się wpasować w tok myślenia profesora. Znaczniki poszły w ruch (książka aktualnie jest prawie cała obklejona kolorowymi karteczkami), w oczach pojawił się zachwyt pomieszany ze zdziwieniem. Chyba tylko on umiał wykorzystywać tak błyskotliwe porównania, zaciekawić czytelnika w tak niebanalny sposób, zmusić do myślenia najmniej zainteresowanych.

Ja jestem zachwycona, a zarazem czuję wielką wdzięczność za to, że Lewis potrafił podzielić się samym sobą z czytelnikami, obnażyć siebie, wytknąć swoje własne wady i ująć w słowa własne problemy bez wstydu i fałszywej skromności. Cieszę się, że anglikanin napisał książkę tak uniwersalną, że jest ona odpowiednia dla każdego chrześcijanina. Cieszę się, że „Listy do Malkolma” pomogły mi jako osobie wierzącej, a zarówno dostarczyły wielu wspaniałych literackich doznań. C. S. Lewis był mistrzem, unikatem w literackim światku, po prostu. Kochał to, co robił i robił to naprawdę wspaniale.

„Boehme radzi nam co godzinę „wyrwać się poza wszelkie stworzenie”. Ale nie zawsze musimy porzucać stworzenia, by znaleźć Boga. Możemy ignorować Bożą obecność, ale nie możemy jej uniknąć. Świat jest Go pełny. Bóg przechadza się po świecie incognito, ale często nietrudno Go rozpoznać. Prawdziwego wysiłku wymaga to, by o tym pamiętać, być uważnym. Właściwie, żeby się obudzić. A co ważniejsze, żeby nie zasnąć z powrotem.”

C. S. Lewis, "O modlitwie. Listy do Malkolma", wyd. Esprit, 2011, tłum. Magda Sobolewska

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Esprit.
Wszystkie cytaty pochodzą z opisywanej książki.

17 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah, po takiej recenzji muszę przeczytać koniecznie! Zresztą w planach miałam ją już wcześniej :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie, Karolko, mam nadzieję, że znajdziesz w niej coś dla siebie (chociaż... jestem tego prawie pewna!). :)

      Usuń
  3. Dobrze jest trafić na książkę, kiedy można poczuć, że została napisana specjalnie z myślą o nas. :)
    Tę lekturę miałam okazję czytać, Lewisa lubię bardzo.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A najlepsze jest to, że mam tak z większością książek Lewisa. :)
      Również serdecznie pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Tej książki nie znam, autora lubię, a modlitwa musi płynąć z serca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo polecam, szczególnie jeśli lubisz autora. :)

      Usuń
  5. Tak, tak :) Lewisa zawsze warto czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna recenzja :) Zgadzam się z Martą. Lewisa warto czytać, zwłaszcza, że przy jego książkach- tak jak to opisałaś- ma się wrażenie, że autor mówi wprost do ciebie. Po prostu must read :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Warto, warto. Lewis miał po prostu taki dar - umiał trafić do czytelnika. W ogóle wspaniały człowiek z niego był. :)

      Usuń
  7. "O modliwie" jest oczywiście w moich planach. Jakże mogłoby nie być! W końcu to Lewis! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja sobie chyba do niej jeszcze raz wrócę. Zawsze przecież warto. Poza tym, czytałam to tak dawno.
    Co do modlitwy... chociaż nie, zaczęłam to zdanie, ale muszę sobie książkę przypomnieć, a potem będę coś zarzucała Lewisowi... :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wracaj sobie. I Lewisowi nic nie zarzucaj, to raczej on Tobie coś zarzuci :P

      Usuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga