czwartek, 20 marca 2014

O tym jak Śmierć miał dość bycia Śmiercią, czyli Pratchett w najlepszym wydaniu ("Mort", T. Pratchett)



Przeciętnemu uczniowi (i 99% nauczycieli, jak mniemam) szkoła jawi się jako przeraźliwie nudne i męczące miejsce. Szczególnie szkoła po feriach. Wiecie, najpierw życie pełne radości, wielkich emocji, planów, słowem: cuda, wianki i jednorożce, a nagle, ni z tego, ni z owego, każą zasiąść w ławkach, otworzyć podręczniki i wkuwać szkielet ptaka na pamięć albo jakieś inne stałe i stopnie dysocjacji. W takiej sytuacji przeciętny uczeń nie ma innego wyjścia, niż rzeczywisty powrót do rzeczonej ławki i… Odpłynięcie w odmęty wyobraźni. Czyli nie ma nic lepszego niż dobry serial lub dobra książka.

Taką książką okazał się „Mort”. Właśnie „Mort”, a nie „Kolor magii”, choć to ten drugi powinien być czytany najsampierw. I był przeze mnie czytany, ale tak dawno, że pamiętam jedynie skrzynkę z mnóstwem maleńkich nóżek i to, że w sumie nic z niej nie zrozumiałam. „Mort” trafił do mnie ot tak, przypadkiem, po trosze spontanicznie, po trosze za sprawą pewnego cytatu o smutku. Zobaczyłam, wzięłam, przeczytałam, w międzyczasie chichrając się, parskając śmiechem, trzymając książkę pod ławką i pod podręcznikiem od historii.

Wraz z otwarciem powieści o nieco tandetnej okładce przenosimy się do Świata Dysku, który jest po prostu światem w kształcie dysku, a do tego światem, który spoczywa na grzbietach czterech słoni, stojących na ogromnym żółwiu A’Tuinie. Poznajemy Morta, który jest na etapie dojrzewania (a, jak pamiętacie z „Oscara i Pani Róży”, dojrzewanie to naprawdę syf), trochę za dużo myśli i nie wykazuje się niczym szczególnym, oprócz tego, że jest uważany za dziwaka. Może dlatego Mort trafia na naukę rzemiosła u Śmierci.

„Krótko mówiąc, Mort należał do takich osób, które są groźniejsze niż worek grzechotników. Chciał mianowicie zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem.”

Tak, u Śmierci. Śmierć jest w sumie dość sympatyczny. Owszem, nieco kościsty, trochę czarny, raczej bez uczuć i mający gdzieś sprawiedliwość, bo sprawiedliwości nie ma, jest tylko on, ale nawet córkę zaadoptował i lubi curry. Bibliotekę ma. Ogródek (czarny, bo czarny, ale jednak). Konia Pimpusia, który jest bardzo fajnym koniem. I tak jak my wszyscy, czasami ma serdecznie dość swojej pracy. Wyobrażacie to sobie? – latacie po całym świecie, z gorliwością wykonujecie swoje obowiązki, a inni nawet tego nie doceniają. Poświęcacie się, a oni wcale nie cieszą się na wasz widok i nie możecie rzucić pracy, bo kto ma, na wielkiego żółwia, wykonywać pracę śmierci jak nie Śmierć?

Nowy pomocnik to jednak nowe możliwości. Można spakować walizki i poużywać życia. Gorzej, jak rzeczony pomocnik ma pozbawić ostatniego tchnienia rudowłosą ślicznotkę, a jest w wieku buzujących hormonów. Nawet gorzej niż gorzej, ale w końcu z buzujących hormonów z reguły nic dobrego nie wynika.

Pratchettowi wychodzi pisanie, wychodzi mu moralizowanie, wychodzi mu tworzenie postaci i absurdalnych zdań. A później czytelnikowi wychodzi czytanie, nie może taki człowiek się oderwać i zaczyna niebezpiecznie dużo myśleć o Śmierci. Nie ma tu epickości, nie jest to też typowe fantasy, raczej satyra, przyjemna opowieść, bez nadęcia, bez patosu, bez większych opisów, z fabułą płynną, nienudzącą, ale też niespecjalnie wyszukaną (fani „Doctora Who” powinni „Morta” polubić i pomyśleć o pewnym odcinku). I ja tę opowieść uwielbiam za WIELKIE LITERY, koty, nieudacznego Morta, garść cudownych mądrości Świata Dysku i szereg innych elementów. I za to, że wreszcie, wreszcie ktoś to powiedział!:
„Matematyka nie jest tak ważna, za jaką się ją uważa.”

Terry Pratchett, "Mort", wyd. Prószyński i S-ka, 2001, tłum. Piotr W. Cholewa

3 komentarze:

  1. Chyba się trochę wyłamuję bo Pratchett mnie nie przekonuje. Czytałam dwie, czy trzy części ze Świata Dysku. Żeby nie było - z różnych podcyklów. Ale nie mogłam się do końca wciągnąć i przestałam już próbować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już sobie kiedyś powiedziałem, że muszę koniecznie przeczytać Pratchetta, co nadal jest aktualne. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z jednej strony mi miło po tych cytatach, bo studiuję fizykę, ergo próbuję "zrozumieć logikę praw rządzących wszechświatem", z drugiej strony matematyka w moim zawodzie jest hiperważna (w końcu po to została wymyślona) i uważam, że jest ważna w ogóle. I teraz już nie wiem, czy obrażać się na Pratchetta czy nie. :)

    Przeczytałam kilka jego książek, w trakcie czytania miałam odczucia podobne jak Ty, tylko że po wszystkim jeszcze dodatkowo moralnego kaca. Źle się czułam po wszystkim, i to tak fizycznie. Ale potrzebuję teraz lekkich książek, sporo czasu minęło od ostatniego spotkania z Pratchettem, może teraz byłoby lepiej.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga