poniedziałek, 8 lipca 2013

Wiktoriańsko, z klimatem ("Profesor" Ch. Brontë)



Znów natrafiłam na książkę, po której naszły mnie myśli: Czy ja naprawdę musiałam urodzić się na samym końcu XX wieku? XIX nie byłby lepszy?
Owszem, oglądałam „O północy w Paryżu”, wiem, że każda epoka ma wady i zalety i nie było okresu w historii, w którym wszyscy ludzie byli zadowoleni i szczęśliwi. Czasy wiktoriańskie również idealne nie były, ba! Do ideału było im daleko! Ale miały w sobie taki urok, czar, klimat, który teraz mnie, sybarytkę otoczoną nowinkami technologicznymi, pociąga jak mało co.
Może to dzięki temu tak dobrze czyta mi się dziewiętnastowieczne powieści? Może dzięki temu książki autorstwa sióstr Brontë pochłaniam w iście zawrotnym tempie, czego nie można powiedzieć o wielu tworach literatury współczesnej? Może.

„Profesor” czekał na mnie długo, zdecydowanie zbyt długo. Leżał na półce, ja łypałam na niego podejrzliwym okiem. Najpierw chciałam, później nie chciałam, po jakimś czasie znowu chciałam, ale nie tak bardzo jak powinnam. W końcu uznałam, że fabuła przedstawia się nudno i w ogóle nie mam ochoty. Nie teraz, nie dziś. Zaczęły się jednak wakacje, doba jakimś cudem się  wydłużyła, a ja wbiłam sobie do głowy, że Bronte to jednak klasa sama w sobie, a poza tym zawsze dobrze się dogadywałam z siostrzyczkami. Wzięłam więc, strzepnęłam minimalny kurz i się zakochałam.
W Profesorze rzecz jasna.

Fabuła? – klasyczny schemat. Mamy Williama Crimswortha, dżentelmena o pospolitym wyglądzie (by nie powiedzieć: brzydkiego), sprawnym umyśle (znajomość języków, inteligencja) i okropnej rodzince. William odchodzi od swoich krewnych, próbujących zrobić z niego duchownego i zdobywa pracę w kancelarii swojego brata – Edwarda. Edward typem jest okropnym, tyranizuje wszystkich wokół, złości się, a szczególną nienawiścią darzy swojego brata. Nie dziwi więc fakt, że Williamowi daleko jest do szczęścia. Wszystko się jednak zmienia dzięki panu Hundsenowi, znajomemu naszego bohatera. Crimsworth odchodzi z kancelarii i udaje się do Belgii, by tam szukać swojego miejsca na ziemi. Zostaje profesorem w dwóch szkołach, daje się wciągnąć w intrygę i poznaje… miłość. Czyli norma. 

Akcja się wlecze, ale robi to w przyjemny sposób. Zwrotów, zawrotów i innych niespodziewanych wydarzeń jest tam jak na lekarstwo. Jednak wcale nie sprawia to, że książka jest nudna czy irytująca. Bynajmniej. Powieść czyta się błyskawicznie, a od pewnego momentu wręcz nie da się od niej oderwać.
Tak, jak w przypadku innych powieści sławnych sióstr, jednym z największych atutów „Profesora” są bohaterowie. Bardzo dobrze wykreowaniu, realni, wyraziści, niektórzy dający się lubić, inni wręcz przeciwnie. Główna postać i zarazem nasz narrator, William, wad ma całe mnóstwo (nietolerancja dla innych narodów czy wyznań aż razi po oczach), ale w gruncie rzeczy jest całkiem sympatyczny. Postaciom kobiecym nie da się nic zarzucić, Charlotte Brontë świetnie się spisała. Moim numerem jednej jest jednak Hundsen, irytujący do granic możliwości, udający obojętnego cynika, a jednak o miękkim sercu. 

„Profesor” na pewno nie może się równać z „Jane Eyre”, czy powieściami innych sióstr (np. z „Lokatorką Wildfell Hall” Anne). Jest dużo słabszy fabularnie, nie robi wielkiego wrażenia na czytelniku. Mimo to jest bardzo dobrą lekturą, idealną, gdy mamy ochotę na powieść lekką, lecz nie głupią i bezwartościową.

Charlotte Brontë, "Profesor", wyd. MG, 2012
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu MG.

19 komentarzy:

  1. Ja mam jak na razie tylko "Wichrowe wzgórza " za sobą. Jednak przymierzam się do innych książek sióstr Bronte:) "Profesora" jak znajdę w bibliotece to z przyjemnością sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja "Wichrowe Wzgórza" akurat mam przed sobą, ale na półce :) Bierz się za inne powieści sióstr, są świetne. Szczególnie "Jane Eyre" i "Lokatorka Wildfell Hall".

      Usuń
  2. Bardzo miło wspominam tę powieść :) I nie przeszkadzało mi to, ze jest niemal kopią Vilette tej samej autorki :) Tam była to panna i pojechała, chyba do Belgii :) Lubię takie klimaty i tego typu powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię tego typu powieści, a "Vilette" mam w planach :)

      Usuń
  3. Sióstr Bronte mam jedna książkę za sobą, ale zz chęcią poznam kolejną :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam, czytałam!
    Moja opinia o tej książce jest bardzo podobna do Twojej. "Profesor" jest powieścią lekką, przyjemnie się ją czyta, jednakże nie jest to wielkie arcydzieło.
    Taa, jakże cudownie byłoby żyć ze dwa wieki temu... Współczesna technologia zupełnie do mnie nie przemawia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, komputery są całkiem fajne! Ale obyłabym się. Bylebym tylko miała bogatego tatę, a później męża i bym nie musiała pracować :D

      Usuń
  5. Leży na półce i się kurzy już od dłuższego czasu... Ale przeczytam, bo też mam słabość do XIX wieku, choć większą chyba jednak do epoki jazzu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ludzie, tobie to tak powtarzać...
    Najpierw czytaj "Na plebanii..." potem po "Profesora" sięgaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już za późno :P
      "Na plebanii..." niedługo zacznę czytać, jeszcze przed "Wichrowymi Wzgórzami". I w główce mi się trochę rozjaśni, a książki zawsze mogę potem przeczytać jeszcze raz.

      Usuń
  7. Epoka wiktoriańska strasznie mnie fascynuję :D
    Sióstr Bronte czytałam tylko "Wichrowe wzgórza" i ich klimat jest powalający! :D Mam ochotę na inne książki zwłaszcza "Jane Eyre" :)
    Ale na razie mam za sobą troszkę książek Austen i Gaskel :d Podobny klimat i emocje te same :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jane Eyre" jest świetna, klimat jest, tajemnica jest, dobry styl jest. To jedna z moich ulubionych książek :)
      "Wichrowe Wzgórza" mam w bliskich planach, niedługo się za nie zabiorę.
      Austen pisała trochę wcześniej, też ją lubię, ale nie tak bardzo jak siostry Bronte. A z książek Gaskell czytałam jedynie "Ruth" i byłam oczarowana :) "Północ i południe" mi się marzy...

      Usuń
  8. "profesor" wydaje się być intrygującą powieścią, w sumie jak każda pochodząca od sióstr Bronte. Jednak jest dopiero przede mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Intrygującą? Nie wiem. Raczej przyjemną, lekką, całkiem wciągającą.

      Usuń
  9. Tej książki siostry jeszcze nie czytałam, za to jestem świeżo po "Lokatorce" i ona uświadczyła mnie w przekonaniu, że nie nadawałabym się do tamtego świata. Lubię nawet taką literaturę, ale pod warunkiem, że nie czytam jej za często, bo wtedy mam przesyt. Musi być jakaś różnorodność!
    W odpowiedzi jeszcze na Lewisa (bo nie wiem czy niektórzy czytają odpowiedzi na swoje komentarze): może to wynika z tego, że "Opowieści z Narnii" czytałam jako dziecko, a może po prostu jestem ślepa na takie rzeczy. Zazwyczaj biorę wszystko dosłownie. W sumie to też ma swoją zaletę - za parę lat można książkę poznać od nowa i, po pokazaniu przez kogoś palcem, powiedzieć "O, faktycznie, religijna analogia jak się patrzy.":)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się bardzo dobrze odnajduje w książkach z tłem historycznym i w klasyce. A XIX wiek lubię szczególnie. "Lokatorkę" także czytałam i na mnie zrobiła ona bardzo dobre wrażenie.
      Dla mnie OzN są w dużej mierze tak wartościowe dzięki właśnie tej analogii. fajnie było wyszukiwać alegorie, często takie wprost. Choć jako fantastyczne książki (przeznaczone głównie dla dzieci) także sprawdzają się świetnie. :)

      Usuń
  10. Strasznie podobały mi się "Wichrowe wzgórza" Emily Bronte i jest to póki co jedyna książka sióstr jaką przeczytałam ale mam w planach pozostałe :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga