sobota, 31 sierpnia 2013

Wspomnienia, które czyta się jak powieść ("Był dom...", A. Szatkowska)

30 sierpnia, godz. 12.20. Zaczynam. Nie wiem, czego mogę się spodziewać, nie mam pojęcia, co otrzymam.
Początkowe zdjęcie – magia.
Pani Anno, wierzę, że będzie pięknie.

30 sierpnia, godz. 12.53. Wycieczka trwa. Dom dziadków Kossaków w Górkach Wielkich porusza moją wyobraźnię. Anna Kossak jako pani domu zdobywa moją sympatię. Niezwykła osoba. Tadeusz Kossak ze specyficznym sposobem bycia… Uśmiecham się pod nosem, lekko się chichram.
Skrzat Kacperek. Jak uroczo!

30 sierpnia, godz. 13.05. Pięknie. Pięknie pani Anna snuje swoją opowieść. Aż mam ochotę, by tak jak ona w dzieciństwie, zabawić się w Indian. W domu gwar. Przyjaciele i krewni, dzieciaki z okolic. Historie z tamtego świata. Chwile zaklęte w słowa. Już nieulotne.

30 sierpnia, godz. 13.27. „Nazajutrz rano, 1 września, samoloty niemieckie ukazują się nad Warszawą.”
Wojna. Ruch i przerażenie, ludzie próbują znaleźć azyl, miejsce spokojne i niedostępne. Wiedzą, że muszą uciekać, wiedzą, że nadchodzi okupant. Że już nic nie będzie takie, jakie do tej pory było. Mała Ania ma tylko jedenaście lat. Jeszcze dziecko. Niewiele rozumie.
Zamęt. Armia radziecka wkroczyła na terytorium Polski. Setki kilometrów zostały przebyte nadaremno. Trzeba wracać.

30 sierpnia, godz. 14.26. Dużo się dzieje. Wiele ludzi przechodzi przez te karty, miga mi przed oczami. Ludzi – siłaczy.
Ania dociera do Szymanowa, kształci się u sióstr niepokalanek. Nadzwyczajne kobiety. Zachowuję te wspomnienia dla siebie, zapisuję, ukrywam głęboko jak najcenniejszy skarb. One zawstydzają, robią wrażenie, ale budzą sympatię.

Zastanawiam się, skąd w Annie tyle pogody i umiejętności cieszenia się drobnymi sprawami w tych straszliwych czasach.

30 sierpnia, godz. 14.42. Warszawa pod okupacją. Polska Podziemna prężnie działa, a w jej ramach konspiruje Mama – Zofia Kossak – Szczucka – Szatkowska. Ja zachłystuję się opowieścią. Czuję podziw dla tych wszystkich Osób, które działały, pomagały, były obecne. Wojna to straszliwy czas, stworzenia, które z założenia mają być ludźmi, stają się potworami. Ale ile dobra przechodzi w tym okresie przez Polskę! Wybucha w najmniej spodziewanych momentach, trwa, tętni, obcuje tuż obok, otula najbiedniejszych. Ile wiary, nadziei, ile bezinteresownej miłości! Jedni upadają najniżej, jak tylko to możliwe, inni rosną, ofiarowując siebie.

„Ponownie chodziłam do „Myszki” z grypsami, ale ponadto powierzono mi parokrotnie inną misję: udział w dostarczaniu komunii świętej na Pawiak. Za specjalnym zezwoleniem Watykanu grupa osób świeckich, mężczyzn i kobiet, została upoważniona do przenoszenia konsekrowanych hostii, co było jeszcze wtedy nie do pomyślenia. Raz w tygodniu dwie osoby (zawsze dwie) przychodziły o szóstej rano do kościoła Świętego Krzyża, gdzie w bocznej kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej oczekiwał je ksiądz Edmund Krauze. Wręczał im puderniczkę z podwójnym dnem, specjalnie wykonaną na prośbę Mamy przez jubilera, członka konspiracji. Kapłan wkładał kilka hostii między podwójne dno. Trzema etapami, za pośrednictwem trzech różnych osób, puderniczka docierała do „Myszki”, która ją swobodnie przenosiła w torebce jako własną Był to przedmiot używany przez większość pań. Na Pawiaku „Myszka” dyskretnie przekazywała puderniczkę Wandzie (tej, którą gestapo zaaresztowało w styczniu 1941 zamiast mamy), a ta z kolei rozdawała maleńkie części hostii tym kobietom, które miały być rozstrzelane w najbliższych dniach. Często odbywało się to w toalecie. Z czasem udało się donieść komunię do męskiego oddziału Pawiaka.”

30 sierpnia, godz. 15.09. To cudowne, że dobre książki wiedzą, kiedy do nas przyjść.

30 sierpnia, godz. 16.41. Sama nie wiem, co ciągnie mnie do czyiś wspomnień, szczególnie tych wojennych. Może próba wyciągnięcia wniosków? Chęć zrozumienia historii? Staranie, by uporządkować świat?
Ta książka boli. Boli fotografia Żydówki w getcie, sprzedającej opaski z gwiazdą Dawida. Boli spojrzenie na pomarszczoną, wychudzoną twarz. Boli opis likwidacji getta. Bolą wzmianki o okrucieństwie. Boli to, że „ludzie ludziom zgotowali ten los”, jak pisała Zofia Nałkowska.

30 sierpnia, godz. 16.52. Duży sabotaż i mały sabotaż. Już wszystko rozumiem.

30 sierpnia, godz. 17.00. Kawałek historii świata – obiektywnej, ale jednak z perspektywy Anny Szatkowskiej. Dobra rzecz.
Pani Ania tak pięknie pisze…

30 sierpnia, godz. 17.24. Cud. Wolontariat. Powstanie.
Przejmująca książka.

„Na podwórku Kilińskiego 3 spostrzegamy nieznajomą dziewczynę opartą o ścianę: mokre, czarne włosy, odzież ociekająca wodą, postawa sportowa. Witamy się i przedstawiamy: ma na imię Irena. Właśnie przepłynęła Wisłę (pod nosem Niemców!), żeby wstąpić w powstańcze szeregi, a teraz czeka na rozmowę batalionu.”

30 sierpnia, godz. 17.38. A czasami wydaje mi się, że to ja mam ciężko, że przede mną piętrzą się trudności. Oni byli w moim wieku, niektórzy młodsi. Tak szybko musieli dorosnąć, tak prędko zaczęto wymagać od nich odpowiedzialności – nie tylko za siebie. Czy ja bym tak potrafiła…?

„Bo rzeczywiście jesteśmy gotowi na śmierć: z każdym dniem staje się coraz bardziej prawdopodobne, że nikt z nas nie wyjdzie żywy ze Starego Miasta.”

30 sierpnia, godz. 22.38. Wróciłam w sam środek powstania. Mimo że wspomnienia już ostygły, czuć w nich dystans, to są tak straszne, tak emocjonujące, że cała się trzęsę.
Strach.
Sytuacje tak okrutne, że aż ogarnia mnie zdziwienie, iż do nich dopuszczono. Za tym wszystkim stoją ludzie – ta myśl jest nie do zniesienia.
A mimo to książkę nadal przyjemnie się czyta, nie mam ochoty jej odkładać. To zasługa silnych, walczących, ofiarnych. I zasługa Anny Szatkowskiej.

„ – Ona leży za ścianą – szepnął któryś z chłopców – tym razem nie ujdziemy…
  „Raz… dwa… trzy… cztery… pięć… sześć… to może… siedem… być niewypał… osiem… dziewięć… dziesięć…… czternaście…… szesnaście…” bez ruchu, bez słowa, każdy w myśli liczy sekundy do śmierci… Nie przyszła. Bomba nie wybuchła.”

31 sierpnia, godz. 11.27. Nie, nie 2013 roku. 1944 roku. Rozpaczliwa walka. Braki niedające się niczym wypełnić. Rany, które nigdy nie zostaną zasklepione. Ale też wzniosłe uczucia, coś straszliwego, ale wspaniałego. To się dzieje tu, teraz, w tym miejscu. Właśnie teraz Polacy walczą o wolność.

31 sierpnia, godz. 12.32. „Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z wagi tylko co przeżytych dni, wspaniałych i szalonych, nieludzkich i nadludzkich, wielkich i strasznych. W ciągu tych kilku tygodni wraz z naszymi przyjaciółkami z „Ewy Marii” i naszymi starszymi braćmi z „Harcerskiej” dotknęliśmy ideału życia całkowicie oddanego Słusznej Sprawie, bez wyrachowania, bez zastrzeżeń, w niezrównaniem przyjaźni, przejrzystej, serdecznej i bezinteresownej – ideału wręcz niedościgłego w zwykłych, codziennych okolicznościach.”

Nie wiem, czy było warto. Nikt nie wie.

31 sierpnia, godz. 13.33. Poruszająca, znakomicie opowiedziana historia. Wspomnienia, które czyta się jak powieść. Szkoda, że tak szybko. Książka jest tak wciągająca, że już coraz mniej zadrukowanych kartek dzieli mnie od końca…

31 sierpnia, godz. 13.59. Nie wiem, jak książka tak autentyczna, opowiadająca o wojnie w sposób tak żywy, może być zarazem pełna ciepła, uroku, pogody ducha. Nie wiem, ale „Był dom…” właśnie taki jest. Anna Szatkowska musi być niezwykłą kobietą. Dziękuję.

Anna Szatkowska, "Był dom... Wspomnienia", Wydawnictwo Literackie, 2006


PS Są takie książki, o których trzeba wspomnieć, nawet mimo zamknięcia, zawieszenia, zmęczenia i wszelkich innych katastrof. Trudno, chyba już za bardzo się przyzwyczaiłam.

2 komentarze:

  1. Jak przyjemnie się czyta taki nietypowy wpis! Wiele razy czytałam już o rodzinie Kossaków i za każdym razem zastanawiałam się, jak ciekawie (i chyba fajnie, bo to jednak niesamowici ludzie) byłoby się w niej urodzić. ;)
    A ten fragment: "Raz… dwa… trzy… cztery… pięć… sześć… to może… siedem… być niewypał… osiem… dziewięć… dziesięć…… czternaście……" przypomniał mi Białoszewskiego.

    Uściski!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga