niedziela, 30 czerwca 2013

Na gorsze dni... ("Zgoda na szczęście")



Rozpakowywałam paczkę z bijącym sercem. Zamykając oczy, widziałam ciepły pomarańcz, słyszałam delikatny szum morza. Jest, jest! „Zgoda na szczęście” pachnąca świeżym drukiem i herbatą z cytryną. Historia, którą pokochałam już od pierwszego zdania pierwszej części – „Alibi na szczęście”. Kojąca, puchata, delikatnie lukrowana. Na pewno idealna na gorsze dni.
Jedni łykają Prozac, inni rzucają się w wir zakupów, każdy na swój sposób radzi sobie z chandrą. Ja czytam prozę pani Ficner – Ogonowskiej.

Z radością powróciłam do Warszawy, spotkałam się ze znanymi, tak lubianymi przeze mnie bohaterami. Cieszyłam się szczęściem Hani i Mikołaja, ich piękną, dojrzałą miłością.  Sprawdziłam, co u świeżo upieczonych rodziców – Dominiki i Przemka. Było miło, było dobrze. Nie bez mankamentów i zgrzytów, ale jestem gotowa wybaczyć wszystkie niedociągnięcia.
Tej książki się nie czyta, ją się przeżywa. Ona się czyta sama, błyskawicznie, gładko, bez żadnych komplikacji. Nie przeszkadzają długie opisy nawet najmniejszych szczegółów. Może razić wszechobecny idealizm, ale ja, nieuleczalna naiwniaczka, rozumiałam go doskonale.

Tak jak w poprzednich częściach, w „Zgodzie na szczęście” pojawia się kilka problemów. Jest trochę smutku, trochę tęsknot, trochę trudności do przejścia. Jest szukanie siebie, próba zmiany życia, są poważne decyzje. Życie, po prostu. Co z tego, że w prozie Anny Ficner – Ogonowskiej jest więcej szczęścia niż goryczy? To chyba zależy od obserwatora, zależy od nas, a życie z samych katastrof się nie składa.

Fabuła nie jest jakoś szczególnie zachwycająca, nie „powala na łopatki” (podobnie jak było w przypadku „Alibi na szczęście” i „Kroku do szczęścia”), ale powieść broni się językiem. Autorka posługuje się bardzo ładnym, wręcz kwiecistym i chwilami poetycznym stylem. Dzięki temu nie przeszkadza nieco rozwleczona akcja, czy nadmierna ckliwość.

Cieszę się, że cała trylogia (a może będzie tetralogia?) o szczęściu została wydana, że mogłam ją przeczytać, zagłębić się w tę niezwykłą, a jednak całkiem zwyczajną historię. Cieszę się z tego, że autorka pomaga dostrzegać dobro będące tak blisko nas i pozwala uwierzyć, że obok nas żyją wspaniali, sympatyczni ludzie.

Słowem, podobało mi się. Mam ochotę na więcej. Jeszcze więcej szczęścia, miłości, humoru, łez, uśmiechów. Jeszcze więcej Hani, Mikołaja, Dominiki, Przemka, Aldonki i pani Irenki. A gdy tylko zarejestruję spadek mojego chybotliwego nastroju, zaparzę sobie ulubioną herbatę i sięgnę po powieść Anny Ficner – Ogonowskiej.

Anna Ficner - Ogonowska, "Zgoda na szczęście", Znak, 2013

4 komentarze:

  1. Okładka jest śliczna, taka ciepła, jeszcze z tego co piszesz widać,że książkę na prawdę warto przeczytać, to znaczy całą trylogię:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam pierwszą część:) Obecnie czytam drugą, ale "Zgoda jest w moich planach":)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zarażasz entuzjazmem! aż sama mam ochotę na pierwszą część, chociaż raczej unikam takich lektur :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w planach książki tej autorki :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga