niedziela, 10 listopada 2013

Nie taki Marvel straszny, czyli o Thorze 2 słów kilka



 [Jestem świadoma tego, że opisywany film dopiero co wszedł do kin, toteż starałam się, by tekst nie zawierał spojlerów.]

Kino, początek filmu: „K: Nie, błagam, co my tu robimy? Przecież ten film naprawdę jest beznadziejnie głupi…
M: Spokojnie, przecież nie jesteśmy tu dla filmu, tylko dla niego. Fangirlsowanie wymaga wyrzeczeń.”

Okazuje się, że takie nastawienie nie było wcale najgorsze. Nie miałam wygórowanych oczekiwań, nie, nie miałam prawie ŻADNYCH oczekiwań, oprócz tego, by Tom Hiddleston wyglądał ładnie i grał ładnie (co akurat było dość oczywiste), toteż nie mogłam się rozczarować. I nawet gdyby druga część „Thora” była jedynie kasową szmirą, specjalnie bym się nie przejęła, bo zwiastun „Hobbita” na wielkim ekranie i z dźwiękiem przyprawiającym o dreszcze (Smaug!) zupełnie mnie usatysfakcjonował.

A „Thor 2” na pewno nie jest kasową szmirą. Jest całkiem fajnym filmem. Jest bardzo fajnym filmem.

Filmy o superbohaterach nigdy mnie nie ciekawiły – nie przeszkadzało mi, że są, ale równie dobrze mogłoby ich nie być.  Wiedziałam, że jest coś takiego jak Marvel, wiedziałam, że istnieją komiksy, ale mało mnie to interesowało.
Za to M. od pół roku szczebiotała, że musimy iść na drugą część „Thora”, po prostu musimy, bo ona kocha Lokiego, on jest doskonałym czarnym charakterem, a sam Tom, który go gra, jest przeuroczym gentelmanem o najpiękniejszym uśmiechu na świecie i ona go uwielbia. (Po jakimś czasie przyznałam jej rację, Tom rzeczywiście ma ujmującą osobowość, a do tego jest dobrym aktorem). Jako dobra koleżanka zaczęłam się przygotowywać na to wydarzenie, a nawet cieszyć, bo wszelkie wyprawy do kina sprawiają, że chce mi się tańczyć z radości (uwielbiam!). W środę obejrzałam więc pierwszą część „Thora”. Skończyłam z miną średnią, mówiącą, że zobaczyłam coś dziwacznego, bez żadnej głębi, trochę infantylnego, ale ogólnie całkiem przyjemnego. Toteż nie ma się co dziwić, że moje oczekiwania co do kontynuacji były na poziomie tylko troszeczkę wyższym od zera.
A wczoraj wyszłam z kina z uśmiechem od ucha do ucha. Podobało się. Zdecydowanie.

Fabularnie jest jakby trochę lepiej, na ekranie ciągle coś się dzieje, nie brakuje też nagłych zwrotów akcji. Jest też dość interesujący przeciwnik – Mroczny Elf Malekith, choć sądzę, że jego wątek jest nie do końca rozwinięty – film mógłby być trochę dłuższy. Same Mroczne Elfy były dla mnie szokiem. Rozumiem, że mroczne, ale kurczę, to w końcu elfy! (No cóż, przynajmniej w „Hobbicie” będę mogła się pozachwycać elfami). Sam Thor grzecznieje, przestaje być porywczym bożkiem o mózgu w mięśniach, a zaczyna być poważnym, zrównoważonym i dobrym bogiem (choć nadal jest skory do wszelkich potyczek i młotem macha aż miło). Dobrze – niedobrze, nie mam pojęcia, ale na pewno przez to na pierwszy plan wysuwa się Loki.

Różne są odcienie braterskiej miłości...

Właśnie, Loki i Thor. Ciężko ich nie porównywać, w końcu oni sami ciągle ze sobą konkurują. I tu potyczkę wygrywa sprytny bóg kłamstwa, nawet mimo zaraźliwego uśmiechu Thora i jego ogólnego „boskiego” wyglądu. Takich min jak Loki nie robi nikt, a przy tym nikt w całym filmie nie jest aż tak interesującą postacią. Tom Hiddleston zdecydowanie odnalazł się w roli szaleńca, w którego psychice zatarła się granica między dobrem i złem, widać nawet, że zżył się z tą postacią, czuje ją i gra z właściwą niewymuszoną lekkością. A do twórców w końcu dotarło, z jakiego powodu takie dziewczątka jak ja i M. oglądają te filmy i nie dość, że zdecydowali się pokazać nasz czarny charakter częściej niż w jedynce, to jeszcze włożyli w jego usta najlepsze kwestie.

Ale i tak rację ma Tom, który mówił w jakimś wywiadzie, że nie ma Thora bez Lokiego i nie ma Lokiego bez Thora – jak łączą siły, zdecydowanie nie można od nich oderwać wzroku. Wspólne braterskie sceny są najlepsze z całego filmu, wysuwają się na pierwszy plan, są cudownie dynamiczne i doskonale zagrane. W ostatnim kinowym rzędzie, w miejscu zdecydowanie dalekim i od Asgardu i od wszystkich innych filmowych miejsc, czuć napięcie między przyrodnimi braćmi. 

Ludzie mówią, że mocną stroną drugiej części jest wszelki komizm – i słowny, i sytuacyjny – i ja się z nimi jak najbardziej zgadzam. Nawet nie mogę i nie powinnam temu zaprzeczać, ponieważ przez większą część seansu trzęsłam się ze śmiechu. „Thor 2: Mroczny świat” jest naszpikowany zabawnymi sytuacjami i dialogami, trochę rozszerzona została rola niekoniecznie mądrej, ale budzącej sympatię Darcy, Loki też się sprawdza w roli żartownisia, słowem: pod tym względem jest naprawdę świetnie. Nie znaczy to jednak, że cały film jest totalnie niepoważny (noo, trochę jest, bo przecież nie można brać na poważnie filmu o superfacecie w śmiesznym wdzianku, jego żądnym władzy bracie i różnych dziwnych stworkach), mnie w nim bawiło praktycznie wszystko, bo rozweselająco działają na mnie wszelkie sceny wybuchowo – rozwalające. A tych twórcy nie szczędzili – i o to właśnie chodziło.

Wizualnie również jest bardzo zadowalająco, na pewno lepiej niż w pierwszej części (chociaż wiadomo; w kinie zawsze ogląda się lepiej niż w domowych pieleszach). Niektóre obrazy są naprawdę zachwycające, inne trochę mniej, na pewno można się wczuć w całą atmosferę filmu, poczuć się częścią kosmosu, i to nie tego, który znamy z podręczników, ale tego marvelowskiego.

Owszem, można było zrobić to trochę lepiej, a „Thor 2” arcydziełem nie jest, ale on wcale nie miał nim być. Miał być filmem rozrywkowym z efektami specjalnymi, z wartką fabułą, filmem atrakcyjnym i dla tych małych dzieci, i dla dzieci już dorosłych i właśnie taki jest. Nie zawodzi, ale miło zaskakuje i wypełnia niemal dwie godziny w sposób doskonały, wprawiając w stan popkulturalnego zadowolenia.

7 komentarzy:

  1. Chętnie się wybiorę. Pierwsza część filmu była całkiem dobra, przynajmniej dla mnie jako fana marvelovskich ekranizacji :) Co do drugiej - mam spore oczekiwania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja fanką Marvela nie jestem, ale po Thorze może jeszcze coś obejrzę :)
      Sądzę, że druga część przypadnie Ci do gustu, szczególnie, że podobała Ci się pierwsza część.

      Usuń
  2. Jedynka nie porwała mnie, ale ja ogólnie ze wszystkich superbohaterów to "trawię" tylko Spidermena, więc się nie dziwię. Po dwójkę sięgnę chyba w ramach nudy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też jedynka nie porwała, ale dwójka naprawdę mi się podobała :)

      Usuń
  3. Jedynka była okropna, dwójki jeszcze nie oglądałam, ale skoro tobie się podobała to może nawet zaryzykuję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W jedynce się zakochałam,oglądałam kilka razy. Na dwójkę miałam jechać do kina no i towarzystwo się rozsypało..więc czekam aż będzie można spokojnie obejrzeć w internecie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie tak się zabieram do tego filmu, bo klimaty super-bohaterów, komiksy to... moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga