wtorek, 18 lutego 2014

Steinbeck bez znaczenia ("Tortilla Flat", J. Steinbeck)

„ - Mnie się podoba – zaprotestował Pablo. – Mnie się podoba, bo nie ma żadnego specjalnego znaczenia, które od razu widać, a jednocześnie zdaje się coś znaczyć. Tylko nie wiem co.”

Ja też nie wiem i nie próbuję tego zrozumieć. „Tortilla Flat” po prostu sobie jest, sprawia radość, trochę niepokoi, przede wszystkim wywołuje uśmiech . Wydaje się coś znaczyć, wydaje się mieć wielką wartość, ale czy zawsze trzeba czytać między wierszami i doszukiwać się drugiego dna? Może drugiego dna w ogóle nie ma, powieść nie opiera się na wzniosłych metaforach i podniosłym uczuciu zanurzania się w Wielką Literaturę, ale właśnie na prostocie, pewnej nawet bylejakości, jakby autor w jeden wieczór stworzył dziwną i lekką historię o dziwnych ludziach? Może. Może właśnie tak miało być, bez napuszenia i krzyku przez książkę, że jest się wielkim pisarzem, noblistą, autorem, którego książki same przez się domagają się szacunku i uznania. John Steinbeck stoi trochę jakby z boku, wychyla się poza szereg, ale nie rzuca się w oczy. I w końcu nie wiadomo, czy on tak na serio, czy to tylko żarty, zabawa, nic konkretnego.

Mnie też się podoba, podoba mi się jako cudownie opowiedziana historia o Dannym i jego kumplach, kloszardach i poczciwcach, dla których nie ma nic piękniejszego od gąsiorka z winem i wyidealizowanej braterskiej przyjaźni. Historia ta miejscami zakrawa na dziwaczną, lubianą groteskę, wywołuje uśmiech pobłażania i zmarszczenie brwi z niedowierzania. Fajna jest. Taka po prostu fajna, sympatyczna, z bohaterami zdecydowanie dającymi się lubić, z przygodami, wariactwem, zupełnie innym, absolutnie niepodrabialnym systemem wartości i naiwnością. A gdzieś obok egzystuje po cichu mały niepokój. Niepokoik.

Nie jest to książka robiąca takie wrażenie, jak choćby „Myszy i ludzie”, nie byłam po lekturze wykończona emocjonalnie, nie płakałam, nie miałam tej czasami nawiedzającej mnie świadomości, że dotykam czegoś wielkiego, tajemniczego, czego jeszcze nie rozumiem, ale jest do bólu piękne. To nie „Myszy i ludzie”, choć „Tortilla Flat” ma w sobie podobną prostotę, specyficzny klimat niedbalstwa, mówienia o rzeczach poważnych w niepoważny sposób. Słoneczne Monterey, wino, grupa szaleńców, pomieszanie Don Kichota z Muszkieterami. Powiastka do podobania się.

John Steinbeck, "Tortilla Flat", wyd. Prószyński i S-ka

4 komentarze:

  1. Czy wszystko musi mieć drugie dno? Otóż nie;) Czasem wystarczy dobra książka, pozwalająca na rozkoszowanie się lekturą;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede mną "Myszy i ludzie"... Trochę boję się tego spotkania, no ale zobaczę jak się ono zakończy. Do "Tortilli Flat" jakoś mnie nie ciągnie. Wydaję mi się, że chyba właśnie dlatego, że nie ma tego drugiego dna, którego można odkryć, a co ja uwielbiam robić. Cóż jeszcze zobaczę. Jak na razie pisarza nie znam, ale już niedługo to zmienię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowałaś mnie. Dużo niedopowiedzeń jest w tym wpisie. Zainteresuje się tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój ulubiony autor! Wiesz, ja mam czasami wrażenie, że Steinbeck bo takich powieściach jak "Myszy i ludzie" czy "Grona Gniewu" musi sobie odpocząć, więc siada i skrobie nam "Tortilla Flat", ale i tak przemyca mnóstwo mądrości, lęku, trochę wizji, tylko tak inaczej, lżej.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Archiwum bloga